Matowo i fioletowo z lakierem Golden Rose Matte

piątek, lutego 28, 2014

Matowo i fioletowo z lakierem Golden Rose Matte

Dawno nie kupowałam matowych lakierów, aż ostatnio natknęłam się na wysepkę Golden Rose i oczywiście chwyciłam za bardzo ciemny ale matowy fiolet - to numerek 09. 


Zawsze lubiłam te lakiery bowiem chyba żaden lakier na świecie (oprócz piaskowych) nie wysycha w ciągu 3 minut i to pomalowany aż 3 warstwami. Niestety te lakiery mają to do siebie, że podkreślają pofalowaną płytkę moich paznokci i do tego szybko się wycierają na końcach i zarysowują. Ale co tam - zawsze możemy dołożyć jeszcze jedną warstwę lub pomalować nabłyszczającym topem - zobaczcie jak pięknie wyszedł ten efekt na małym paluszku. 

Oto efekt w sztucznym świetle lampy flash


I kilka zdjęć w świetle dziennym

Cięcie i farbowanie oraz sesja dla Milek Design

czwartek, lutego 27, 2014

Cięcie i farbowanie oraz sesja dla Milek Design

Kiedy dostałam zaproszenie do skorzystania z usług w jednym z najsłynniejszych salonów fryzjerskich w Warszawie - Milek Design chwilę się wahałam. Jak wiecie, mam swojego stylistę od włosów - Jacka Szawiołę i nie za bardzo chciałam go "zdradzić". Jednak po rekomendacji mojej koleżanki Agaty (ona w Milek Design korzysta z usług stylisty Franka Hurny) i mojej czytelniczki Ewy, postanowiłam udać się na Hożą 40. Za kilka dni miałam rozpocząć nową pracę i chciałam wyglądać jak najlepiej. Ostatnio z braku czasu aby udać się do Jacka, dokonałam tak zwanego chałupnictwa czyli sama zafarbowałam włosy farbą z drogerii i wyszło oczywiście średnio - kolor był smutny i jakiś taki... żółto ryżawy.


Poddałam się nie tylko zabiegowi farbowania ale również i ostremu cięciu - mocno wygoliłam boki, co zresztą widać na zdjęciach. A Stylistka Kasia Mucha, która zajmowała się mną przez dobre kilka godzin to wulkan precyzji ale też i cierpliwości. Dodatkowo miałam przemiłe towarzystwo w postaci Agaty (Ma Nosa) i przez te kilka godzin mogłyśmy poplotkować, jak to w salonie fryzjerskim przystało. 


Powiem tak - moje włosy najlepiej zna oczywiście Jacek i bałam się oddać w ręce nowej osoby - to zawsze niesie za sobą ryzyko, że coś pójdzie nie tak jak chciałyśmy A w końcu włosy są naszą wizytówką. Jednak spokojnie mogę powiedzieć, że Kasia stanęła na wysokości zadania i uszczęśliwiła taką wybredną klientkę jak ja - uzyskałam kolor o jakim marzyłam - jasny, skandynawski i perłowy blond z refleksami. 

Do sesji, Kasia uczesała mnie ekstrawagancko i z pazurem - na co dzień jednak czeszę się z grzywką - to tzw. "grzeczna wersja Siouxie" - w sam raz do pracy ale przyznam szczerze, że bardzo lubię siebie w takim ostrzejszym wydaniu.
I feel beautiful czyli mleczny błyszczyk od diego dalla palma

środa, lutego 26, 2014

I feel beautiful czyli mleczny błyszczyk od diego dalla palma

Są takie kosmetyki do makijażu, które potrafią sprawić, że czujemy się ładniejsze, ciut młodsze i pewniejsze siebie. Dla mnie, ostatnio takim kosmetykiem jest błyszczyk od diego dalla palma w cudownym mlecznym kolorze o numerku 46. Co prawda kolor w opakowaniu jak i swatchu na dłoni wygląda na lekko brzoskwiniowy to jednak na ustach uzyskujemy śliczny pastelowy róż. 


Błyszczyk zamknięty jest w bardzo estetycznym opakowaniu, jak na kosmetyki diego dalla palma przystało. Malujemy nim usta za pomocą cienkiego pędzelka - akurat w przypadku błyszczyków wolę tzw. "pacynki" ale uzyskany efekt rekompensuje mi tę niedogodność. Nie posiada kompletnie zapachu i smaku, co akurat mi nie przeszkadza bowiem kiedy patrzę w lusterko oraz wykonane zdjęcia na potrzeby tej notki, to bardzo się sobie podobam w tym delikatnym pastelowym wydaniu :)


Niestety jak to z błyszczykami bywa - nie jest super trwały, za to świetnie nawilża usta, nie lepi się i po prostu sprawia, że czuje się atrakcyjna. 


Aktualnie trwa promocja na kosmetyki diego dalla palma w sklepie internetowym Glowhill i jego cena to 71,20 zł (cena regularna 89 zł). 

Póki co, kosmetyki diego dalla palma nie są dostępne stacjonarnie za wyjątkiem butiku Nicole Soszyńskiej w Warszawie, który mieści się przy ulicy Mokotowskiej 63. 

Na medal czyli kojąca woda micelarna z nagietkiem od SO BIO

czwartek, lutego 20, 2014

Na medal czyli kojąca woda micelarna z nagietkiem od SO BIO

Przyznam się Wam, że nie wykonuję demakijażu całej buzi wyłącznie płynem micelarnym. Najpierw oczyszczam twarz wodą i płynem/żelem do mycia a dopiero resztki tuszu i cieni doczyszczam wacikiem nasączonym micelem. Płynu micelarnego używam też jako toniku do twarzy (przemywam nim skórę rano przed nałożeniem makijażu i wieczorem przed nałożeniem kremu na noc) a ten nazwany zmyślnie "kojącą wodą micelarną z nagietkiem" jest po prostu na medal. 


Po pierwsze mam tutaj olbrzymią 500 ml butlę, po drugie jest to produkt organiczny czyli nie naszpikowany chemią (posiada m.in. certyfikat Eco Cert) po trzecie bardzo dobrze radzi sobie ze zmywaniem kosmetyków nawet tych wodoodpornych a po czwarte świetnie łagodzi podrażnienia i nawilża skórę, chociaż pozostawia na twarzy lekki film (jestem w stanie mu to wybaczyć). Jeśli dodamy do tego bardzo przyjemny i delikatny zapach nagietka mam produkt rzeczywiście świetny. Wiem, że przemywając nim twarz nie nakładam chemii a na moją skórę ze skłonnością do podrażnień działa jak delikatny kompres.

Skład: Aqua (Water), Anthemis Nobilis Flower Water*, Glycerin, Decyl Glucoside, Sodium Levulinate, Sodium Benzoate, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder*, Glyceryl Undecylenate, Parfum (Fragrance), Sodium Hydroxide, Lactic Acid, Calendula Officinalis (Flower) Extract*. 
*składniki z rolnictwa ekologicznego

500 ml butla kosztuje ok. 50 zł (czyli mniej więcej tyle co płyn Vichy, La Roche Posay czy Bioderma) ale tutaj mamy wielgachne opakowanie i samą naturę. 

Wodę micelarną można kupić miedzy innymi tutaj

jedynie konturówka od MAC i kredka Scandaleyes od Rimmela przetrwała dwa przetarcia wacikiem
Glazel Visage Eye Shadow Terracota czyli wtopa i parę słów od serca

poniedziałek, lutego 17, 2014

Glazel Visage Eye Shadow Terracota czyli wtopa i parę słów od serca

Ostatnio została mi zarzucona przewaga postów sponsorowanych nad pozostałymi. Po pierwsze, musimy odróżnić post sponsorowany (ja za taki uważam post, gdzie otrzymujemy od marki lub agencji wynagrodzenie), od recenzji kosmetyku, który dostajemy w tzw. barterze. Większość z nas ma wiele współprac, z których jesteśmy dumne a nasze subiektywne recenzje nie muszą być okraszone "ochami" i "achami" tylko dlatego, że kosmetyk dostałyśmy od firmy a ta obrazi się, jeśli nie napiszemy na jego temat pozytywnie. Osobiście, czytając Wasze blogi nie zwracam uwagi na to, czy kosmetyk pochodzi ze współpracy czy został kupiony przez blogerekę, póki zachowuje ona przyzwoitość i rzeczywiście pisze szczerze, subiektywnie, nie czując presji ze strony firmy. Mam nadzieję, że jednak większość z Was właśnie tak mnie postrzega.

Część z Was wie, że przez ostatnie 4 miesiące byłam na etapie poszukiwania nowej pracy - rzeczywiście w tym okresie miałam tzw. przymusowy odwyk od zakupów bo po prostu nie mogłam sobie pozwolić na wydawanie resztek oszczędności na kosmetyki, których i tak mam dużo. To prawda - przez ten czas pisałam w większości o kosmetykach, które mam ze współprac i jeśli komuś to przeszkadza, to jestem w stanie to zrozumieć i to uszanować. Sugerowanie zweryfikowania strategii prowadzenia bloga przez jedną z moich czytelniczek bardzo mnie dotknęło jako osoby od tylu miesięcy szukającej pracy bowiem przez ten okres to blog był miejscem, które pozwalało mi "nie zwariować" na bezrobociu. Czytanie Waszych blogów i ich komentowanie również dawało mi chwilę wytchnienia od wysyłania CV i chodzenia na rozmowy kwalifikacyjne.

Tak na marginesie - jeśli jesteście na etapie szukania pracy - nie wpisujcie w rubryce "hobby" czy też "zainteresowania" tego, że piszecie bloga. Mówię z własnego doświadczenia. ZAWSZE podczas rozmowy kwalifikacyjnej padało pytanie "o czym pani pisze?", ja na to "o kosmetykach" - teraz zróbcie sobie wizualizację lekko ironicznego uśmieszku na twarzy osoby rekrutującej bo za chwilę padnie też pytanie "czy to aby nie będzie to kolidowało z pani pracą?" ja odpowiadałam "przecież to moje hobby, coś, czym zajmuję się w wolnym czasie i podczas weekendów - oczywiście, że nie" - tutaj ponownie pojawiał się ironiczny uśmieszek... Po jakimś czasie postanowiłam usunąć blogowanie z mojego "hobby" i przestałam się obawiać i pytań o bloga i ironicznych uśmieszków - chciałam być doceniona za moje wykształcenie, wieloletnie doświadczenie oraz posiadane umiejętności. Wierzcie mi - idąc na rozmowę w sprawie pracy zawsze byłam dumna z tego, że będę mogła się pochwalić tym, że od ponad 2 lat jestem blogerką (w końcu to JEST powód do dumy) ale niestety - każda rozmowa kwalifikacyjna, która deprecjonowała jego znaczenie w moim życiu skazana była z góry na porażkę.

Teraz już mogę się Wam pochwalić - zaraz rozpoczynam pracę w nowym miejscu - a te 4 miesiące odwyku rzeczywiście były ciężkie ale jeszcze cięższe było planowanie wydatków z oszczędności tak, aby starczyły mi jeszcze na kolejne miesiące przeżycia, gdybym pracy nie znalazła (a musiałam się liczyć z taką opcją). Znalezienie pracy - takiej, która by mnie satysfakcjonowała w 4 miesiące i tak uważam za swój wielki sukces.

Musicie zatem wybaczyć mi, jeśli trochę zaniedbam blogowanie - odnalezienie się w nowej pracy pewnie potrwa jakiś czas. Możliwe, że posty nie będą ukazywały się tak jak do tej pory - codziennie, na Wasze komentarze będę odpowiadać wieczorami - dlatego jeśli zadacie mi pytanie - zajrzyjcie raz jeszcze wieczorem - obiecuję, że zawsze na nie odpowiem. Nie zamierzam jednak rezygnować z przyjemności jaką mi daje blogowanie - do tej pory godziłam pracę na etacie i pisanie i teraz również dam radę. Trzymajcie więc za mnie mocno kciuki :)

Koniec biadolenia - czas na recenzję - po to tu jesteście!

Po cudownej paletce fioletów od Glazel Visage przyszła kolej na paletkę wypiekanych cieni w bardzo delikatnej i subtelnej kolorystyce. Paletka ta to seria limitowana i nie wiem czy nadal jest w sprzedaży (cena regularna to 69 zł, w promocji jednak kosztowała 39 zł), ale przyznam, że chociaż same cienie nie do końca mnie zachwyciły podczas aplikacji to uzyskany bardzo delikatny "look" to jest to, co ostatno lubię. 


Cienie są bardzo twarde i dość słabo napigmentowane - aby uzyskać na oczach widoczny na zdjęciach efekt, musiałam nieźle się natrudzić. Przy poprzedniej paletce, jej niesamowitej trwałości i pigmentacji piałam z zachwytu - tutaj jestem jednak rozczarowana. Jeśli Glazel Visage wycofało już paletkę ze sprzedaży - to bardzo dobrze zrobili bo wyłącznie ładnie się prezentuje.

Mineralny look czyli podkład i puder od Lily Lolo

piątek, lutego 14, 2014

Mineralny look czyli podkład i puder od Lily Lolo

Na sam koniec zostawiłam sobie recenzję podkładu mineralnego i pudru od Lily Lolo, bowiem dość długo musiałam je testować aby przekonać się do mineralnego krycia na mojej twarzy. Podkład mineralny jest kosmetykiem specyficznym, do którego musimy się przyzwyczaić i znaleźć na niego "swój patent". 


Początki nakładania podkładu, powiem szczerze, były dość marne - nie umiałam nałożyć odpowiedniej ilości aby uzyskać pożądany stopień krycia bez efektu maski a dodatkowo niezbyt dobrze mi się aplikował cudownie miziatym pędzlem Super Kabuki, który otrzymałam w zestawie (był po prostu za miękki i za delikatny).

nakładam podkład pędzlem Round Kabuki,  korektorem tuszuję niedoskonałości, pudruję twarz pudrem Flawless Silk

Wpadłam więc na pomysł, aby do nakładania podkładu od Lily Lolo użyć pędzla od Sigmy - Round Kabuki, który do tej pory leżał i się kurzył. I to był strzał w dziesiątkę - tym pędzlem podkład idealnie się nakładał no i voila, uzyskałam w końcu krycie idealne. Tak jak powiedziałam, każdy musi znaleźć swój sposób na mineralny podkład.

Mój kolor podkładu to Blondie - zimny, jasny kolor bez różowych czy pomarańczowych podcieni - w sam raz dla bladych twarzyczek. Jest bardzo miałki i dobrze osadza się na pędzlu. Wysypuję go na wieczko, maczam w nim pędzel, lekko otrzepuję z nadmiaru i kolistymi ruchami przyciskając pędzel do dobrze nawilżonej skóry twarzy aplikuję podkład.

                       "raw beauty"                              tylko z podkładem mineralnym              całość  przypudrowana Flawless Silk

Krycie możemy stopniować nakładając kilka cienkich warstw. Z uwagi na to, że moja skóra ma nierówną teksturę, rozszerzone pory i blizny po trądziku, nadkładam tylko jedną warstwę aby nie zrobić sobie tapety - jedna warstwa daje mi wystarczające krycie. Przebarwienia i niedoskonałości oprószam korektorem mineralnym również od Lily Lolo, bowiem bardzo ładnie wszystko kamufluje. Całość utrwalam lekko rozświetlającym pudrem mineralnym Flawless Silk i tutaj już używam pędzla Super Kabuki Lily Lolo, który nadaje się idealnie do pudrów sypkich czy w kamieniu.
Cena opakowania podkładu to 72,90 zł.


Puder mineralny Flawless Silk - to jasny lekko brzoskwiniowy i super miałki (rzeczywiście jedwabisty) puder do wykańczania makijażu. Lekko matuje ale i rozświetla skórę nadając jej bardzo delikatny "glow" - wygładza optycznie skórę nie podkreślając przy tym niedoskonałości. Rzeczywiście ostatnio wykańczam nim każdy makijaż, nie tylko wykonany za pomocą podkładu mineralnego. Czuję, że moja skóra wtedy oddycha, bowiem nie zapycha porów i daje zdrowy wygląd mojej buzi. Uważam, że to bardzo udany kosmetyk - nawet jeśli nie jesteście przekonane do podkładu mineralnego to ten puder warto mieć.
Cena opakowania pudru to również 72,90 zł.


Pędzel Super Kabuki - teraz jest do kupienia w nowej, ślicznej szacie graficznej opakowań Lily Lolo, ja mam jeszcze "starą wersję". Pędzel Kabuki wykonany jest z najlepszego gatunkowo syntetycznego włosia, które jest ultra miękkie (tak w 100% prawda jest milutki i mięciutki jak futerko króliczka). Idealny do nakładania naszego podkładu mineralnego (z tym bym jednak polemizowała - uważam bowiem, że jest do tego ciut za delikatny). Miękkie, syntetyczne włosie nie wypada tak jak naturalne oraz zapewnia gładką aplikację podkładu. Całkowita wysokość pędzla to 7 cm, a samego włosia 4 cm. Może być używany przez wegan (ciekawa sprawa).
Cena pędzla Super Kabuki to również 72,90 zł - zdetronizował mój leciwy pędzel Kabuki od Chanel.


A do tego Walentynkowa promocja w Costasy


Promienna skóra czyli podkład diego dalla palma Lightening Fluid Foundation

czwartek, lutego 13, 2014

Promienna skóra czyli podkład diego dalla palma Lightening Fluid Foundation

Marka diego dalla palma powstała w połowie lat siedemdziesiątych w Mediolanie. Jej twórcą jest jeden z najlepszych włoskich wizażystów Diego dalla Palma, pracujący przy produkcjach telewizyjnych i teatralnych, autor wielu publikacji i książek o sztuce makijażu. 


Znakiem rozpoznawczym marki jest kolor i jakość. Kosmetyki diego dalla palma, muszą sprostać wymaganiom profesjonalistów: stąd innowacyjne formuły i konsystencje produktów, wysoka wydajność podczas aplikacji oraz trwałość i wysoka pigmentacja. Każdy produkt testowany jest najpierw przez zawodowych wizażystów w firmowym salonie makijażu w Mediolanie. Kosmetyki do makijażu diego dalla palma są idealnym rozwiązaniem dla wymagających klientów, którzy poszukują ponadstandardowej jakości. 


Podkład ten dostałam od Klubu Glowhill i od razu musiałam go spróbować, bowiem podkład diego dalla palma, który posiadam (ale z serii Oil Free) i bardzo lubię jest niestety dla mnie ciut za jasny. 

Posiadam odcień 21 Ivory - to najjaśniejszy kolor w gamie odcieni tego podkładu, jednak wbrew pozorom kolor ten wcale nie jest taki jasny bowiem tuż po aplikacji trochę ciemnieje - widać to i na dłoni i na twarzy. 


Pierwsze co widzimy, to całkiem porządne krycie oraz wyraźne, piękne rozświetlenie i wyrównanie kolorytu skóry - dodatkowo (o dziwo) podkład świetnie matuje. Mam więc i piękny zdrowy "glow" High Definition ale też i mat - uważam, że latem w słonecznym blasku będzie się pięknie prezentował na skórze. Pomimo tego, że jest on podkładem rozświetlającym - nie podkreśla niedoskonałości a wręcz optycznie je wygładza. Ma średnio gęstą konsystencję, neutralny zapach chociaż opakowanie jak na ekskluzywne produkty diego dalla palma jest po prostu zwyczajne - to 25 ml plastikowa tubka z dzióbkiem (dla porównania podkład Oil Free, który posiadam zamknięty jest w pięknej oszronionej butelce z dozownikiem).

Podczas aplikacji nie zostawia smug, plam, po tygodniu codziennego stosowania nic mnie nie zapchał. Mogę spokojnie napisać, że matuje na calusieńki dzień i nie ściera się nawet o jotę - makijaż zrobiony rano wygląda tak samo wieczorem - to wielka zaleta tego podkładu.

Jedyne do czego się przyczepiam to fakt, że niestety lekko ciemnieje - a przy tak ekskluzywnym i drogim produkcie nie powinno być o tym mowy. Jestem zadowolona z uzyskanego efektu ale póki co, musi poczekać do lata aż moja skóra będzie o ton ciemniejsza.

Kosmetyki diego dalla palma nie należą do tanich i tubka 25 ml kosztuje ok. 140 zł. w Klubie Glowhill aktualnie jest promocja i można go kupić za 111,20 zł.

Mmmmmm miodzio czyli kremowy peeling do ciała od The Body Shop

poniedziałek, lutego 10, 2014

Mmmmmm miodzio czyli kremowy peeling do ciała od The Body Shop

Długo zwlekałam z recenzją tego produktu, chociaż znalazł się on w ulubieńcach kosmetycznych roku w kategorii pielęgnacja ciała. Mowa o kremowym peelingu do ciała the Body Shop z serii Honeymania. 


Do tej pory jestem pod dużym wrażeniem miodkowego peelingu chociaż nie jest on typowym mocnym ścierakiem (a w takich raczej gustuję) jednak efekt jaki pozostawiał na mojej skórze i cudowny lekko słodki miodowy zapach rekompensowały mi fakt iż nie zdziera skóry, a bardziej ją delikatnie masuje i kremuje. 

Miodowy peeling zamknięty jest w tradycyjnym dla Body Shop słoiczku i trochę miałam trudności z wygrzebywaniem go palcami (wchodził pod paznokcie) ale kiedy już miziałam nim po całym ciele masując i wcierając delikatne drobinki od razu czułam jak nawilża skórę. Bo kwintesencją tego kosmetyku jest niewątpliwie fakt, iż mocno nawilża naszą skórę nie pozostawiając tłustego filmu jak w przypadku peelingów cukrowych, których osobiście nie cierpię. Do tego realistyczny ale nie mdlący zapach miodu i już byłam Królową Pszczół. 


Drobinki nie są nawet zbyt widoczne w tej kremowej bardzo gęstej konsystencji, która podczas smarowania lekko rozpuszcza się pod wpływem ciepła pozostawiając skórę gładką i odżywioną. Co ciekawe, stosowałam go również jako peeling do twarzy - według mnie nadaje się do tego idealnie bo delikatnie peelinguje buźkę no i dodatkowo ją nawilża.

Tak, opcja kremowego peelingu definitywnie do mnie przemówiła - dodatkowo lubię zapach miodu i ten produkt zasłużył na to, aby znaleźć się w ulubieńcach Siouxie za rok 2013. Mam ochotę na pozostałe miodowe kosmetyki Honeymania, zwłaszcza na mgiełkę do ciała.

Cena peelingu to 65 zł - jak zwykle można szukać okazji, a w TBS mamy je dość często.


Laboratorium Humoko Cosmetics czyli Twój spersonalizowany krem

czwartek, lutego 06, 2014

Laboratorium Humoko Cosmetics czyli Twój spersonalizowany krem

Na Warszawskim Starym Mokotowie mieści się tajemnicze laboratorium Humoko Cosmetics (brzmi to trochę jak z bajki) - no może nie do końca takie tajemnicze, bowiem można zajrzeć do niego przez szybę - wprost z ulicy i podejrzeć panią w białym kitlu i robiącą Humokowe mikstury. 


Generalnie projekt Humoko Cosmetics to coś, czego nie było jeszcze na polskim rynku kosmetycznym - stworzone przez Panią Agnieszkę Huszczyńską to nowatorskie podejście nie tylko do samego kosmetyku ale głównie do jego użytkowniczki. Bowiem po raz pierwszy mamy tutaj do czynienia z kremem tworzonym w 100% "pod klientkę".

Na czym polega cała tajemnica kremów od Humoko? Umawiamy się na wizytę aby poddać się badaniu skóry twarzy za pomocą najnowocześniejszego sprzętu - pomiar parametrów skóry wykonywany jest za pomocą urządzenia Multi Skin Test Center MC 1000 firmy Courage & Khazaka. 
  • nawilżenie skóry (za pomocą korneometru)
  • elastyczności
  • poziomu sebum (za pomocą sebumetru)
  • tekstura skóry, rozszerzone naczynia krwionośne za pomocą kamery Visioscope PC 35
  • złuszczanie naskórka oraz wydzielanie sebum za pomocą folii corneofix i sebufix
  • pomiar pigmentacji i rumienia


Następnie prowadzony jest wywiad z klientką - odpowiadałam m.in na pytania dotyczące przebytych chorób, rodzajów alergii ale także miałam powiedzieć czego oczekuję od swojego kremu, jaką chcę konsystencję, jaki zapach - które z tych czynników są dla mnie ważne a które nie. Z uwagi na to, że w moim kremie miał się znaleźć olej tamanu posiadający specyficzny zapach... rosołu to postanowiłam, że zapach kremu będzie sprawą drugorzędną - postawiłam na działanie.

Oto jak prezentuje się diagnoza mojej skóry, generalnie uważam, że jak na moje (jeszcze) 37 lat to nie jest wcale tak źle:


Na podstawie przeprowadzonej analizy skóry oraz wywiadu, po kilku dniach otrzymałam mailem swoje wyniki a także propozycję i opis składników, które znajdą się w moim kremie na noc. Nie ukrywam, że o kliku z nich min. o oleju tamanu słyszałam po raz pierwszy a to on ma wybić moje pryszcze i spłycić blizny po trądziku.


Krem przygotowywany jest na miejscu w przeciągu 4-5 dni od diagnozy w specjalnym laboratorium, które jednak widzi każda klientka oraz przechodnie z ulicy, bowiem w oknie jest prześwit - zauważyłam wiele ciekawskich osób wpatrujących się w to, co dzieje się za szybą.

Przed odbiorem przez klientkę, krem poddawany jest również szeregowi testów wymaganych przez prawo:
  • mikrobiologiczne
  • challenge testy (testy konserwacji)
  • testy stabilności
  • badania fizykochemiczne

Skład INCI mojego kremu to:
AQUA, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CETEARYL ALCOHOL, CALOPHYLLUM INOPHYLLUM SEED OIL, ISOPROPYL PALMITATE, GLYCERIN, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER, HEPTYL UNDECYLENATE, FARNESYL ACETATE, ASCORBYL TETRAISOPALMITATE, CETEARYL GLUCOSIDE, PANTHENYL TRIACETATE, TOCOPHERYL ACETATE, ECTOIN, PANTHENOL, PROPANEDIOL, PHENOXYETHANOL, ALCOHOL, FRAGRANCE, PEG- 8, DISODIUM EDTA, TOCOPHEROL, TROMETHAMINE, USNEA BARBATA (LICHEN) EXTRACT, ETHYLHEXYLGLYCERIN, LECITHIN, PISTACIA LENTISCUS GUM, SODIUM HYALURONATE, ASCORBYL PALMITATE, TETRASODIUM GLUTAMATE DIACETATE, HIALURONIC ACID, ASCORBIC ACID, CITRIC ACID, SODIUM HYDROXIDE
CYTRONELLOL, LINALOL

I tak po tygodniu mam już swój krem na noc od Humoko Cosmetics i zabieram się do testowania. A pokładam w nim dużo nadziei, może w końcu pozwoli mi się uporać z problematyczną cerą. 

Cennik:
  • diagnoza 120 zł - oczywiście przy zakupie kremu jest ona bezpłatna
  • krem na dzień 380 zł
  • krem na noc 410 zł
  • krem pod oczy 160 zł
  • krem specjalistyczny na blizny 170 zł

Co myślicie o takim pomyśle na spersonalizowany krem?

Kiss from a rose czyli pomadka Romantic Rose od Lily Lolo

środa, lutego 05, 2014

Kiss from a rose czyli pomadka Romantic Rose od Lily Lolo

Mam to szczęście, że podczas wybierania kosmetyków Lily Lolo w tzw. "ciemno" idealnie udało mi się trafić w swój gust. Chociaż kiedy otworzyłam pomadkę Romantic Rose z początku byłam trochę rozczarowana - zamiast różu ujrzałam bowiem delikatną brzoskwinię. Pomalowałam jednak usta i rozczarowanie prysło - ufffff wyglądałam w niej bardzo dobrze. 


Romantic Rose to odcień dość dziwny - widziałam go na różnych blogach i praktycznie u każdej dziewczyny prezentuje się inaczej - często zależy on od koloru pigmentu naszych ust. U mnie ostatecznie wychodzi brzoskwiniowy róż z bardzo delikatnym shimmerem, który jest prawie niewidoczny i optycznie lekko powiększa usta. 


Pomadka zamknięta jest w srebrnym opakowaniu stylizowanym na metalowe ale to plastik, jednak opakowanie nie wydaje się być kruche. Jest dość miękka, gładko sunie po ustach już za pierwszym razem dając idealne krycie i aksamitne wykończenie ust. Mocno nawilża usta i teraz zimową porą czuję, że również je pielęgnuje (zawiera witaminę E i ekstrakt z rozmarynu). Nie podkreśla skórek nawet na mocno spierzchniętych ustach i za to ją cenię bowiem w te mrozy nie każda pomadka sprawdza się na ustach. Pomadka ta nie posiada kompletnie żadnego zapachu - może bardziej wprawny nos coś poczuje ale ja ją wącham wącham i nic - w sumie szkoda, bowiem błyszczyki Lily Lolo pachną czekoladą i może tutaj tez przydałby się jakiś miły dla noska zapach.


Jak zwykle odstawiam mój ulubiony patent i nadmiar odciskam na chusteczce - uzyskuję w ten sposób piękny, delikatny kolor - subtelny i "grzeczny". W ten sposób przedłużam jej trwałość. Pomadka Lily Lolo ma też tę zaletę, że bardzo równomiernie schodzi z naszych ust podczas kilkugodzinnego noszenia - nie zostawia tej mało estetycznej obwódki. Jest po prostu lekko maślana :)


Jak na kosmetyki Lily Lolo akurat pomadka do najtańszych nie należy (cenowo najlepiej wypada chyba róż) - kosztuje bowiem 48,90 zł. Ostatnio Costasy uraczyło nas 20% obniżką cen na wiele produktów - warto więc ponownie trafić na taka promocję i wtedy zaopatrzyć się w pomadkę.

Pomadki od Lily Lolo występują w 10 odcieniach ale powiem szczerze, że kolory pokazane na stronie nijak się maja do rzeczywistości, dlatego tez najlepiej poszperać w internecie i poszukać swatchy u blogerek.