Californication czyli moja podróż po Kalifornii

wtorek, stycznia 05, 2016

Californication czyli moja podróż po Kalifornii

Marzenia się spełniają - moim od zawsze była podróż do Stanów Zjednoczonych a konkretnie do Kalifornii. Jako wielka fanka filmów i seriali zawsze chciałam zobaczyć miejsca, które do tej pory znane mi były z wielkiego ekranu no i oczywiście przejść się słynną Aleją Gwiazd i zrobić sobie zdjęcie pod znakiem Hollywood. Dlatego też, zapraszam Was na wspólną podróż po Kalifornii i Arizonie szklakiem moich ulubionych filmów i seriali. Dobrnijcie do końca to będzie też i o kosmetykach.


Sam wyjazd do Stanów Zjednoczonych narodził się w mojej głowie bardzo spontanicznie - nie miałam ani paszportu (2 lata temu stracił ważność a do tej pory podróżowałam po krajach UE, więc nie był mi potrzebny) ani tym bardziej wizy. Osoba, z którą miałam jechać miała już kupiony bilet a ja byłam w totalnym lesie. Ale jak mawiają "dla chcącego nie ma nic trudnego" i w ciągu dwóch kolejnych tygodni miałam już i paszport (nie ma to jak znajomości) i wizę i bilet do Los Angeles. 


Po 14 godzinach podróży przez Paryż wylądowałam na lotnisku LAX i poczułam ciepło Kalifornijskiego słońca. Jadąc z lotniska do Redondo Beach, gdzie miałam mieszkać przez 1,5 miesiąca mijałam typowe dla Kalifornii niskie zabudowania. Tutaj bowiem nie uświadczymy drapaczy chmur tak charakterystycznych dla wielkich miast w Stanach Zjednoczonych - z uwagi na ruchy tektoniczne ziemi i możliwe trzęsienia - zabudowania w Kalifornii są niskie i często parterowe. W końcu dotarłam nad Ocean - piękny lazur wody działa dosłownie hipnotyzująco i tego chyba własnie najbardziej zazdroszczę mieszkańcom Kalifornii. Zatrzymaliśmy się w Rancho Palos Verdes, gdzie tuż nad brzegiem Oceanu znajduje się piękna szklana kaplica - Wayfarers Chapel - miejsce, które mieszkańcy Kalifornii często rezerwują aby wziąć ślub w tych pięknych okolicznościach przyrody.

Scena z filmu Innerspace. Courtesy of Warner Bros

Ciekawostka - Rancho Palos Verdes powinno być Wam znane z filmu Innerspace z Meg Ryan i Dennisem Quaid oraz mojego ukochanego horroru z roku 1987 The Lost Boys (Straceni Chłopcy), serialu Mentalista, Beverly Hills 90210 a także The OC. Sama szklana kaplica swojego czasu należała do ulubionych miejsc Jane Mansfield, która w roku 1958 wzięła tutaj ślub. Tutaj w 1989 roku brał również ślub nieżyjący już ale wielki aktor Denis Hopper.


Wieczorem była natomiast przepyszna pizza z cukinią zjedzona w budce ratownika nad brzegiem Oceanu no i oczywiście niesamowity zachód słońca tuż przy molo w Newport.

Ciekawostka - w tej własnie budce ratownika, w której jadłam pizzę - kręcone były sceny z młodzieżowego serialu The OC (Życie na Fali). Większość scen tego serialu to właśnie przepiękne widoki z  Newport oraz okolic Newport Pier.


HOLLYWOOD

Być w Kalifornii i nie zobaczyć Hollywood oraz słynnej Alei Gwiazd i Chinese Theatre? Tam wybrałam się z moją przyjaciółką ze szkoły podstawowej, która mieszka niedaleko Los Angeles. Tego dnia pomimo tego, że nadal było ciepło - po raz pierwszy zobaczyłam w Kalifornii zachmurzone niebo. 

polski akcent w Hollywood czyli gwiazda aktorki polskiego pochodzenia - Apolonii Chałupiec, która przybrała pseudonim Pola Negri
Jestem pierwszą blogerką na Hollywood Walk of Fame! 

Aleja Gwiazd i Chinese Theatre, gdzie odbywają się doroczne ceremonie rozdania nagród Akademii czyli Oscarów są zapełnione turystami. Tam pomiędzy odciskami butów i dłoni gwiazd Hollywood można zrobić sobie zdjęcie z sobowtórami postaci ze znanych i lubianych filmów. Ja postawiłam na charakterystycznego Zacha Galifanakisa z Hangover czyli Kac Vegas. 

po długich poszukiwaniach odnalazłam w końcu Marylin Monroe

Po szybkim lunchu w pobliskim centrum handlowym z widokiem na znak Hollywood - ruszyłyśmy na wzgórze Hollywood aby zrobić sobie zdjęcie z tą słynną wizytówką Miasta Aniołów. Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do największego sklepu z pamiątkami na Hollywood Boulevard, gdzie można było spełnić swoje marzenie i upolować własnego Oscara. Ale że nie było z napisem "najlepsza blogerka" to kupiłam tylko kubek i t-shirt :)

Kadr z filmu The Day After Tomorrow, Courtesy of Twentieth Century Fox Film Corporation

Ciekawostka - Znak Hollywood pojawiał się wielokrotnie na dużym i małym ekranie. Najbardziej znane filmy to Mulholland Drive Davida Lyncha, Miasto Aniołów z Nicolasem Cage i Meg Ryan, The Day After Tomorrow (Pojutrze) Ed Wood (wtedy napis brzmiał Hollywoodland) czy też Gangster Squad. 


W drodze powrotnej minęłyśmy Beverly Hills Hotel - osławiony, choć z zewnątrz niepozorny hotel, który od lat uwielbiają gwiazdy ze względu na kameralne i ustronne położenie z dala od typowego zgiełku Los Angeles.

Położony na Sunset Boulevard w Beverly Hills hotel jest miejscem, gdzie chętnie zatrzymują się politycy, członkowie rodzin królewskich oraz gwiazdy muzyki i kina. Hotel został wybudowany w 1912 roku i to właśnie tutaj mieszkały nieżyjące już gwiazdy kina jak Elizabeth Taylor i Richard Burton, Charlie Chaplin, Humphrey Bogart, Frank Sinatra i oczywiście Marilyn Monroe. Obecnie to ulubione miejsce Eltona Johna, Russela Crowe, Dity Von Teese i... Kim Kardashian  W Beverly Hills Hotel kręcono też jeden z moich ulubionych filmów - American Gigolo z Richardem Gere oraz mniej ulubiony Gliniarz z Beverly Hills - a sam hotel znajduje się również na okładce słynnego albumu The Eagles - Hotel California. Tę piosenkę zna przecież każdy.

Scena z American Gigolo. Courtesy of Paramount Pictures

Ciekawostka - obecnym właścicielem hotelu (od 1992 roku) jest jeden z najbogatszych ludzi na świecie - Sułtan Brunei. Z uwagi na wprowadzone przez Sułtana w 2013 roku prawo Szariatu (potępiające m.in homoseksualizm), wiele gwiazd zaczęło bojkotować hotel i anulowało swoje rezerwacje. To samo miało miejsce w pozostałych hotelach należących do Sułtana Brunei z sieci Dorchester. Jednymi z bojkotujących gwiazd byli m.in. Steven Spielberg, Elton John, Sharon Osbourne, Ellen Degeneres, John Legend i Jay Leno. Do dnia dzisiejszego wiele z nich nie przekroczyło już progu Beverly Hills Hotel.


BEVERLY HILLS RODEO DRIVE

Kolejna atrakcja w Mieście Aniołów to Rodeo Drive czyli najbogatsza ulica w Los Angeles. Aby zrobić tam zakupy - trzeba mieć worek pieniędzy lub być Julią Roberts w Pretty Woman - dlatego też potraktowałam ten spacer po prostu jako ciekawostkę turystyczną i oglądałam z zapartym tchem przebogate wystawy.

Kadr z filmu American Gigolo. Courtesy of Paramount Pictures

Ta długa na 2 mile ulica zlokalizowana w Beverly Hills pierwsze lata świetności miała już w końcu lat 60-tych, kiedy to Pan Aldo Gucci, Van Cleef & Arples oraz Vidal Sasoon otworzyli swoje pierwsze butiki nadając jej obecny kształt.  To właśnie tutaj robią zakupy znani i bogaci z całego świata. To właśnie na Rodeo Drive znajduje się najdroższy sklep na świecie - Bijan.

Kadr z filmu Pretty Woman. Courtesy of Warner Bros 
Hotel Regent  Beverly Wilshire - to tutaj zamieszkała Pretty Woman

Ciekawostka - pamiętacie słynną scenę z filmu Pretty Woman, kiedy to bohaterka grana przez Julię Roberts chce zrobić zakupy w jednym ze sklepów i zostaje niemiło potraktowana a potem wraca aby pokazać co ominęło niesławny sklep? Otóż - sklep Boulmiche wcale nie znajduje się na Rodeo Drive tylko na pobliskim o kilka kroków Santa Monica Boulevard. 


LA DOWNTOWN

Los Angeles Downtown to nie tylko Rodeo Drive - upalny bo prawie 30-stopniowy dzień spędziłam buszując w sklepach, tym razem bardziej dostępnych marek, w poszukiwaniu kilku kilku kosmetycznych drobiazgów i jedząc cudowny lunch pod gołym niebem na Farmers Market. Z uwagi na to, że byłam w Kalifornii w okresie przedświątecznym - klimat Bożego Narodzenia był wszechobecny - Amerykanie mają na punkcie świąt świra zatem świąteczne przygniatały nas swoim bogactwem i różnorodnością.


SZLAKIEM FILMÓW I SERIALI WZDŁUŻ WYBRZEŻA KALIFORNII

Ale Kalifornia to nie tylko Hollywood - to mnóstwo pięknych miasteczek położnych wzdłuż Oceanu - Santa Monica, Laguna Beach, Venice Beach, Hermosa Beach, Newport Beach czy Santa Barbara - wszyscy znamy je z seriali i filmów ale powiem szczerze, że za wyjątkiem unikatowego Venice Beach - wszystkie pozostałe miasteczka wydaja się być jednakowe - co nie umniejsza faktu, że są przeurocze - każde na swój sposób. 

Hermosa Beach - to niewielkie miasteczko usytuowane wzdłuż plaży i Oceanu. Zapewne poznają je miłośnicy oryginalnego serialu Beverly Hills 90210 - tam mieścił się apartament Donny i Kelly w późniejszych odcinkach , The OC (Życie na Fali) a także horroru Carrie z 1976 roku.


Santa Barbara znamy oczywiście z seriali Santa Barbara oraz Żony Hollywood'u. To piękne miasteczko wystąpiło również w filmach - Listonosz zawsze dzwoni dwa razy z Jackiem Nicholsonem oraz To skomplikowane z Maryl Streep i Aleciem Baldwinem, Tam urodziła się też najbardziej znana Cali Girl czyli Katy Perry. W Santa Barbara najbardziej urocze jest stare drewniane molo, gdzie znajdują się knajpki i sklepy z pamiątkami. Taka ciekawostka - na molo w Santa Barbara można wjechać samochodem.


Laguna Beach to spokojne miasteczko w Orange County (hrabstwie Orange), gdzie filmowano m.in. reality show MTV Laguna Beach: The Real Orange County, MTV The Hills oraz American Horror Story: The Asylum. Te wyjątkowe skaliste plaże często są wybierane przez nowożeńców na miejsce ślubu a okoliczne knajpki na wesela. I mi udało się podglądać ślubne przygotowania młodej pary na plaży w Laguna Beach. 


No i w końcu moje ulubione miejsce w Kalifornii czyli Venice Beach - mekka artystów, ulicznych performerów oraz okolicznych świrów. Uliczni grajkowie, pokazy osobliwości, bezdomni i narkomanie płynnie koegzystują na bulwarze w Venice Beach z miłymi restauracjami i sklepami. To totalny chaos, który jednak podoba się turystom. Ja również poddałam się temu dekadenckiemu urokowi Venice Beach.

Moje zdjęcie (z lewej) a obok kadr z serialu Californication. Courtesy of Showtime Networks

Ciekawostka - Venice znana jest z serialu Californication oraz filmów Grease, Big Lebowski oraz American History X. Nie można też zapomnieć o tym, że właśnie tutaj na plaży w 1965 roku narodził się zespół The Doors a duch Jima Morrisona nadal jest mocno obecny w całym Venice. To po prostu bardzo kultowe miejsce.


ARIZONA I GRAND CANYON

Będąc w Stanach wybrałam się na trzy dni do Arizony, która sąsiaduje ze Stanem Kalifornia. Tam po 7 godzinach jazdy samochodem dobiłam do uroczego miasteczka Sedona. Miasto Sedona charakteryzuje krajobraz, który tworzą monumentalne formacje czerwonych skał, tzw. Red Rocks i jest jednym z najatrakcyjniejszych turystycznie miast na obszarze Stanu Arizona, a także jednym z popularniejszych miejsc kultu New Age.

Ciekawostka- okolice Sedony, jak i samo miasto wiele razy było scenografią dla klasycznych hollywoodzkich westernów. Charakterystyczne czerwone skały i pustynny krajobraz stanowiły idealne tło dla wielu filmów, m.in. Złamanej strzały z Jamesem Stewartem w roli głównej, Zdążyć przed północą z Robertem De Niro oraz Trzymaj się z daleka, Joe z Elvisem Presleyem.


Sedona przypomina miasteczko rodem z westernów - zamiast saloonów mamy jednak urocze knajpki i sklepy z pamiątkami. Okoliczne czerwone skały zapierają dech w piersiach  dosłownie z każdego punktu w mieście.

Courtesy of Paramount Pictures

Ciekawostka - z ostatnich filmów, które kręcono w Arizonie należy m.in. Dead Man z Johnny Deppem. We Flagstaff Hotel Monte Vista - kręcono niektóre ujęcia...Casablanki. Pamiętacie scenę z filmu Forrest Gump, gdzie Forrest wpada na pomysł logo "Smiley Face"? To właśnie krajobraz Arizony pojawia się w  nagrodzonym filmie Roberta Zemeckisa.


Z Sedony pojechaliśmy na Pink Jeep Tour obejrzeć okoliczne skały otulające miasteczko i zobaczyć zachód słońca - z każdym przejechanym kilometrem robiło się coraz chłodniej ale nieziemskie widoki rekompensowały chłodek, którego kompletnie go nie odczuwałam. Oddychałam bowiem czystym i nieskażonym powietrzem Arizony.


Kolejnego dnia - wprost z uroczego resortu The Ridge on Sedona Golf Resort, w którym mieszkałam, wyjechaliśmy zobaczyć Grand Canyon. Już po 3 godzinach jazdy samochodem mogłam cieszyć swoje oczy tym zapierającym dech widokiem. Ogrom Wielkiego Kanionu jest nie do opisania - rozciąga się na wszystkie strony w polu naszego widzenia i dosłownie oszałamia nas swoim majestatem. 


JEDZENIE

A jaka jest Kalifornia jeśli chodzi o jedzenie? Pytało mnie o to bardzo wiele osób. Ja starałam się jeść jak najmniej mięsa i w moim menu królowały głównie owoce morza - świeże homary, krewetki, tatar z łososia i najlepsza zupa jaką w życiu jadłam czyli Clam Chowder (zupa krem z małż ze śmietaną, ziemniakami i selerem). Mówią, że Ameryka to kraj otyłych ludzi - ale chyba nie mają na myśli Kalifornii - bowiem dosłownie ze dwa razy zauważyłam osoby pokaźnych rozmiarów. 


Jak Ameryka to Ameryka! Muszą być i hamburgery - ja postawiłam na te serwowane we francuskiej knajpce na Farmers Market w Downtown LA oraz w fast food In'n'Out (w porównaniu do niesławnego McDonald's - hamburgery w In'n'Out są booooskie).


Oczywiście na Święto Dziękczynienia, nie mogło zabraknąć amerykańskiego wypasionego (eko) indyka, puree z (eko) ziemniaków, (eko) brukselki z migdałami i (prawie polskich eko) buraków. Moja gospodyni kupuje żywność wyłącznie w ekologicznych sklepach (Whole Food Store) i twierdziła, że wszystko co jemy jest naturalne, zdrowe i bez ulepszaczy. Nie do końca w to wierzę ale niech będzie. 


KOSMETYKI

Pewnie zapytacie "co z kosmetykami"? Oj w sklepach i drogeriach jest tego tyle, że można dostać oczopląsu. W Target - sieci supermarketów mamy popularne amerykańskie marki Revlon, Cover Girl, Physicians Formula oraz mnóstwo innych znanych i nie znanych nam marek kosmetycznych


Po droższe marki musimy wybrać się natomiast do sieci Ulta Beauty lub Sephora. W Ulta Beauty pomimo tego, że miałam ochotę brać wszystko, nie kupiłam w końcu nic - opamiętałam się tuż przed wyjazdem do Polski ale zdjęcia z drogerii nadal robią na mnie wrażenie i teraz trochę żałuję, że wyszłam z pustym koszykiem.


Co zatem kupiłam w Ameryce? W sumie z kosmetyków niewiele. Nie postawiłam na drogie wysoko-półkowe marki, bowiem przy tym kursie dolara było to po prostu nieopłacalne i doszłam do wniosku, że kosmetyki selektywne bardziej opłaca się kupować w Polsce  niż w Stanach - oczywiście te dostępne na rynku. Kupiłam sobie trochę organicznych kosmetyków - mydła i szampony, róż Orgasm od NARS, trochę Phisicians Formula oraz kosmetyki do pielęgnacji cery problematycznej. 


Reasumując - czy warto pojechać do Kalifornii? Uważam, że tak ale definitywnie nie na tak długo jak ja. Z uwagi na to, że nie mam prawa jazdy - byłam uzależniona od znajomych, którzy musieli mnie wszędzie wozić, bowiem w Los Angeles praktycznie nie istnieje pojęcie komunikacji miejskiej. Brak metra i autobusów (przez 1,5 miesiąca nie widziałam tam ani jednego autobusu, chociaż na przystankach stali ludzie lub spali bezdomni) skutecznie może utrudnić nam podróżowanie i zwiedzanie.

Z uwagi na obecny - wysoki kurs dolara (ok. 3,9 zł) nie wszystko też jest na naszą kieszeń, chyba że wzięliśmy ze sobą pokaźny zapas gotówki lub pełne karty kredytowe. Owszem można zjeść obiad już za jakieś 5 USD ale wtedy zjemy wyłącznie hamburgera w bardziej lub mniej znanych sieciach fast food. Dobry obiad w niezbyt drogiej knajpce wraz z piwkiem to koszt ok. 50 USD.

Słynna restauracja The Ivy na Santa Monica Boulevard i moje Lobster Linguine

Ciekawostka - miałam przyjemność jeść w słynnej i drogiej restauracji The Ivy na Santa Monica Boulevard, gdzie koszt obiadu dla dwóch osób (linguini z homarem, pieczone kalmary, tatar z łososia) wraz z butelką szampana wyniósł ok. 300 USD - całe szczęście nie ja płaciłam :) The Ivy to ulubiona restauracja gwiazd - jadają tam regularnie Jessica Biel, Kiefer Sutherland, John Travolta, Reese Witherspoon, Fergie i Josh Duhamel, Megan Fox oraz Demi Moore (to jej ulubiona restauracja). W tej uroczej, położonej nad brzegiem oceanu knajpce widywani są też Brad Pitt, Tom Cruise, Beyonce oraz najróżniejsze konfiguracje rodziny Kardashian.

I pewnie zapytacie mnie - czy podczas zwiedzania tych wszystkich miejsc, w których powinno aż się roić od gwiazd - spotkałam kogoś sławnego? Nie, nie będę ściemniać - nie spotkałam :)

Rok 2015 na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako moje własne Californication i mam nadzieję, następnym razem zaśpiewam z Frankiem Sinatrą "New York New York". 
California Dreamin' czyli lakier NCLA Endless Summer

niedziela, stycznia 03, 2016

California Dreamin' czyli lakier NCLA Endless Summer

Kiedy dwa miesiące temu wyjeżdżałam do Kalifornii zabrałam ze sobą dość sporo kosmetyków. I chociaż pewnie powiecie dlaczego jechać z  drewnem do lasu, to jednak chciałam mieć pewność, że biorę ze sobą sprawdzone już kosmetyki aby uniknąć niespodzianek. Z wielu lakierów - zabrałam ze sobą ten szczególny bowiem rodem z Los Angeles - NCLA Endless Summer


NCLA to marka luksusowych kosmetyków do paznokci - lakierów, naklejek oraz produktów do pielęgnacji. Idealne połączenie świata beauty oraz fashion. To ulubione kosmetyki do paznokci największych gwiazd m.in. Beyonce oraz Madonny! No i oczywiście moje. 

NCLA to produkty bez dodatku toksyn, nigdy nie testowane na zwierzętach. Poza tworzeniem kolekcji inspirowanych wielką modą, NCLA dba o to, aby produkty nie tylko zachwycały swoim wyglądem, ale były całkowicie bezpieczne. Wszystkie lakiery NCLA są pozbawione toksyn takich jak: DBP, toluen, formaldehyd, kamfora, dodatkowo są w pełni wegańskie.


Hasło marki NCLA to Beauty Fashion California dlatego też podczas mojej podróży do Los Angeles nie mogło zabraknąć tego iście Kalifornijskiego akcentu. I chociaż w Polsce mamy już zimę - w Kalifornii cały czas jest lato - postawiłam wiec na kolor Endless Summer z kolekcji Swim Club, który idealnie wpisał się w aurę niekończącego się Kalifornijskiego lata. W skład kolekcji Swim Club wchodzą cztery pastelowe, mocno kryjące emalie - Endless Summer, Golden Coast, Take A Dip oraz Bikinis & Martinis. Ale NCLA to po prostu raj dla każdej lakieroholiczki - lakiery żelowe, lakiery holograficzne, lakiery z dziwnymi efektami, zestawy, naklejki oraz produkty do pielęgnacji. 

Endless Summer to idealna lawenda - dość zimny odcień. Szeroki pędzelek idealnie sunie po płytce i pokrywa ją równomiernie dość grubą warstwą lakieru. W sumie można by przestać na jednej jego warstwie, ale moja płytka paznokci jest trochę nierówna, więc nakładam na nią dwie warstwy lakieru NCLA.


Buteleczka lakieru NCLA nie należy do najtańszych ale to lakier doskonały - trzyma się na paznokciach ponad tydzień, idealnie kryje i szybko wysycha. Kolor Endless Summer już na zawsze będzie mi się kojarzył ze słoneczną Kalifornią i mam nadzieję, że już niedługo dołączą do niego kolejne odcienie z istnej feerii barw od NCLA. Lakiery NCLA możecie obejrzeć no i oczywiście kupić w sklepie internetowym Organicall.

A tutaj NCLA w Arizonie przy Grand Canyon.


Get This Party Started czyli niezbędnik każdej imprezowiczki

wtorek, grudnia 29, 2015

Get This Party Started czyli niezbędnik każdej imprezowiczki

Już za dwa dni będziemy się bawić na Sylwestrowych imprezach a przed nami jeszcze Karnawał, chociaż dość krótki. Ale przecież "w Karnawale mamy bale - par tańczących całe sale" - co zatem powinnyśmy mieć ze sobą podczas całonocnej imprezy aby niechciana niespodzianka nie popsuła nam tego wspaniałego czasu? Odpowiedź na to pytanie znalazła w tym roku marka Benefit i wraz z firmą Pinch Provisions, specjalizującą się w tworzeniu małych i unikalnych zestawów wypuściła na rynek limitowany zestaw Best Night Ever Kit, czyli niezbędnik każdej imprezowiczki. 


Co zatem Benefit umieścił w poręcznym zestawie Best Night Ever, aby nasza impreza była jak najbardziej udana? Oczywiście całkiem przydatne gadżety - dosłownie SOS dla urody - by przetrwać całą noc skupiając się wyłącznie na doskonałej zabawie!


Mamy tutaj malutką i słodką turkusową kosmetyczkę, która wraz z pokazanymi skarbami zmieści się nawet do niewielkiej torebki - tak tak - nawet baleriny :)

W kosmetyczne natomiast odnajdziemy mnóstwo praktycznych (chociaż może nie dla wszystkich) gadżetów:

< Miniaturkę słynnej bazy Benefit Pore Professional - aby uniknąć świecącej się buźki, bo przecież wszystkie wiemy, jak źle się wtedy wychodzi na zdjęciach - kiedy świeci nam się nosek;
< Grzebyk - do przeczesania niesfornych kosmyków naszych włosów;
<Dezodorant w chusteczce;
< Dwustronną taśmę do podtrzymania naszego ubrania;
< Dwie wsuwki do włosów;
< Gumkę do włosów;
< Lusterko;
< Miniaturowy lakier do włosów,
< Miniaturowe krople do ust aby nadać świeżości naszemu oddechowi;
< Składane czarne baleriny - moje są w rozmiarze idealnym dla mnie- czyli 37 więc Benefit trafił w dziesiątkę z rozmiarem - kiedy już czujemy, że należy pozbyć się obcasów a nie chcemy tańczyć na bosaka (podobne składane baleriny można kupić w sklepie Butterfly Twist).


Niestety zestaw Benefit Best Night Ever nie został wprowadzony do regularnej sprzedaży - został stworzony wyłącznie w celach promocyjnych ale nie martwcie się - każda z nas może własnymi siłami stworzyć podobny zestaw z kosmetyków dostępnych na naszym rynku. Rewelacyjne miniatury do stworzenia takich zestawów proponuje Sephora w dziale "Beauty to go" - znajdziecie tam malutkie opakowania kosmetyków od Benefit, marki własnej Sephora, Korres oraz perfumetki znanych zapachów.

Oto moja propozycja dziesięciu drobiazgów, które zawsze mam zawsze przy sobie - niezależnie od tego czy idę na imprezę czy też do pracy. Po prostu uważam, że te maleństwa mogą pomóc przetrwać urodową katastrofę, która czasem trafia się każdej z nas w najmniej odpowiednim momencie.


< Warto mieć ze sobą miniaturki perfum - tutaj mam dwie fiolki - (psikaną) Shiseido Ever Bloom oraz (w kulce) Jimmy Choo Flash;
< Zawsze mam problem ze spierzchniętymi ustami, więc używam i mam zawsze przy sobie sztyft do ust - tutaj Skin&Tonic London  - organiczny balsam do ust Cytryna (Organicall) lub EOS dostępny w Douglas;
< Wsuwki do włosów z Rossmana - pomogą nam w ujarzmieniu niesfornych kosmyków;
< Zmywacz do paznokci w chusteczce - zajmuje mało miejsca a jedna chusteczka wystracza na zmycie lakieru z jednej dłoni. Kiedy nam nieładnie odpryśnie lakier - zamiast skubać czy domalowywać łatki możemy go zmyć- tutaj mam dwie doskonałe propozycje od Sephora oraz NCLA (Organicall);
< Bibułki matujące aby nasz makijaż wyglądał idealnie nawet po kilku godzinach - moje ulubione to te od Clean & Clear - niestety w Polsce dostępne wyłącznie na Allegro. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych są w regularnej sprzedaży i tam też zrobiłam sobie zapas;
< Lusterko aby poprawić swój make up - moje to małe i poręczne lustereczko od FM Group;
< Guma do żucia - tutaj akurat ekologiczna guma cynamonowa, którą kupiłam w Los Angeles;
< Lakier do włosów Venus pozwoli nam utrwalić i poprawić fryzurę jeśli po kilku godzinach nie będzie już idealna;
< Korektor 24 Hour CC Spot Concealer od Smashbox - mocno kryjący i praktycznie niezmywalny korektor niedoskonałości;
< Dezodorant w chusteczkach od Cleanic - z nim mam pewność, że zawsze będę czuła się świeżo i przyjemnie. A w dodatku zajmuje mało miejsca w naszej torebce;

A jak Wy zapatrujecie się na takie podręczne zestawy? Nosicie ze sobą miniatury? Macie swoje sposoby na urodową katastrofę? Podzielcie się ze mną swoimi pomysłami na to jak przetrwać Sylwestrową noc.
Zimowy manicure w stylu Sally Hansen i Lambre

niedziela, grudnia 27, 2015

Zimowy manicure w stylu Sally Hansen i Lambre

Zimą odchodzimy od nasyconych i wesołych kolorów i częściej sięgamy po ciemne i stonowane odcienie. Taki też jest manicure, który proponuje nam tej zimy marka Sally Hansen oraz Lambre. 


Ten piękny i głęboki odcień wina to Sally Hansen 641 Battle of the Ball - cudowny i nasycony kolor wręcz idealny na jesienną słotę. Szeroki pędzelek ułatwia nam malowanie paznokci dosłownie dwoma pociągnięciami. Lakier wysycha bardzo szybko i u mnie trzymał się ok. 7 dni. 


W kolejnej odsłonie jesiennego manicure postawiłam na akcent Sally Hansen 375 Sgt. Preppy oraz typowy odcień marsala od Lambre.


Lakier od Lambre bardzo pozytywnie mnie zaskoczył tym, że również bardzo szybko wysycha i długo się trzyma na paznokciach. Za cenę ok. 12 zł mamy całkiem porządny lakier do paznokci. 

A Wy jakich kolorów do paznokci używacie jesienią? Stawiacie na ciemne odcienie czy tez przywołujecie lato wesołymi kolorami? Oprócz lakierów Sally Hansen Salon Manicure polecam również post o żelowych lakierach Sally Hansen Miracle Gel.


Witaj w świecie piękna czyli debiutancki zapach LIU•JO

wtorek, grudnia 22, 2015

Witaj w świecie piękna czyli debiutancki zapach LIU•JO

Chyba każda kobieta kochająca ekskluzywne marki kojarzy nazwę LIU•JO. Do tej pory znałyśmy ją jako markę modową słynącą z wyrafinowanych tkanin i eleganckich wykończeń. Założona w 1995 roku przez dwóch braci, Marco i Vannisa Marchich, LIU•JO jest pełna szyku i zmysłowej kobiecości. Dzięki tej filozofii włoska marka szybko stała się globalnym brandem, obecnym w 44 krajach na całym świecie. LIU•JO zaspokaja wszystkie potrzeby współczesnej kobiety - od ubrań, poprzez obuwie oraz akcesoria - przywiązując szczególną uwagę do detali, które definiują markę.


Jaka jest zatem kobieta LIU•JO? Jest nowoczesna. To naturalna piękność, która promienieje niezwykłą charyzmą. Pełna beztroskiej zmysłowości. Gdy się pojawia, rozjaśnia wszystko wokół. Przykuwa spojrzenie. Jest w niej coś pięknego, intrygującego i delikatnego.


Debiutancka woda perfumowana LIU•JO to beztroski, czarujący i charyzmatyczny zapach. Subtelna owocowo-orientalna woń jest kompozycją cennych, białych kwiatów, zaskakującego aromatu liczi i malin, uszlachetnioną nutami paczuli, jaśminu i ylang ylang.


Górne nuty zapachu LIU•JO ujmują świeżą wonią liczi, malin, ekscytującej bergamotki i włoskiej mandarynki, które przenoszą nas do serca zapachu. W sercu wody perfumowanej LIU•JO odnajdziemy zmysłową kwiatową mieszankę, w której konwalia i subtelne nuty brzoskwini przeplatają się z aromatem słonecznego egipskiego jaśminu i ylang ylang w swojej najczystszej postaci. Z głębi zapachu wyłania się pełna uroku kompozycja wanilii, piżma, luksusowej paczuli, podkreślona szczyptą drzewa sandałowego, która oplata całość intensywnymi i harmonijnymi akordami.


Elegancki flakon o kwadratowym, nowoczesnym kształcie, którego przezroczystość ukazuje barwę wody perfumowanej, utrzymaną w odcieniu bladego ametystu. Perfekcyjnie wykończona nakrętka, powleczona złotym łańcuszkiem wraz z miniaturowym kryształowym wisiorkiem to detale charakterystyczne dla kolekcji LIU•JO. Flakon opakowany w lawendowy kartonik z elementami złota, którego tekstura nawiązuje do eleganckich skórzanych akcesoriów LIU•JO.


Flakon LIU•JO pojechał ze mną do Stanów Zjednoczonych a zapach towarzyszył mi codziennie podczas zwiedzania Los Angeles oraz Arizony. Wielokrotnie padało pytanie "czym pachnę?"- a to największy komplement jaki można dać zapachowi. Dla mnie LIU•JO na początku jest słodkawe - wyczuwamy dość mocno zapach owoców mandarynki i liczi. Po jakimś czasie zapach robi się lekko kwiatowy ale dzięki brzoskwini w nucie serca - nadal jest słodkawy. Krótko mówiąc jest to zapach owocowo-orientalny, dzięki obecności piżma,które jednak jest bardzo subtelne. Dla miłośniczek słodkich, owocowych i jak ja to nazywam "spożywczych" zapachów - jest to nie lada gratka. 


W kampanii wody perfumowanej LIU•JO , za którą stoi duet fotografów Claudia i Ralf Pulmanns, wystąpiła modelka Natalia Krauchanka. Claudia i Ralf Pulmanns byli odpowiedzialni za oszałamiające kampanie dla selektywnych i luksusowych światowych marek. W kampanii LIU•JO perfekcyjnie uchwycili dziewczęcą zmysłowości i pewność siebie Krauchanki.

Woda perfumowana LIU•JO dostępna jest na wyłączność w perfumeriach Sephora. Za flakon 75 ml zapłacimy 439 zł; za 50 ml - 355 zł a za 30 ml - 239 zł.
Lights, Camera, Action czyli Smashbox Camera ready BB water

niedziela, grudnia 20, 2015

Lights, Camera, Action czyli Smashbox Camera ready BB water

Wreszcie pierwszy i jedyny BB o teksturze wody, który gasi pragnienie skóry i rozmywa niedoskonałości. Zainspirowana rozświetlającym lookiem uwielbianym przez najlepszych fotografów, ta ultra-nawilżająca formuła bez substancji oleistych, dosłownie ślizga się po twarzy natychmiastowo wtapiając się w skórę i współgrając z nią. Nie roluje się, nie wysusza, nie waży się, abyś mogła kochać swoją skórę w każdym świetle. Tak go zachwala producent ale czy rzeczywiście tak jest?


Smashbox Camera ready BB water to nie jest typowy podkład do jakich jesteśmy przyzwyczajone - po pierwsze opakowanie - jest to buteleczka ze szklaną pipetą za pomocą której dozujemy podkład, ponieważ ma całkiem płynną konsystencję - trochę gęstszą niż woda (stąd jego nazwa). Inny rodzaj dozownika wypluwałby go nam na odległość - pipeta sprawia, że dozowanie staje się wygodne. Po drugie właśnie dziwna bardzo wodnista konsystencja, która szybko spływa po twarzy jeśli naniesiemy go zbyt dużo. Po trzecie krycie - nie jest idealne bowiem nie jest to podkład ale BB krem. 


Tak jak napisałam, krycie podkładu Smashbox Camera ready BB water jest średnie - ładnie wyrównuje koloryt skóry ale nie kryje całkowicie przebarwień. Natomiast poradził sobie świetnie z czerwonymi plamkami po krostkach. Płynna konsystencja sprawia, że podczas aplikacji palcami ślizga się po skórze ale ja znalazłam na niego sposób i wstemplowuję go beauty blenderem - wtedy idealnie przylega do twarzy stapiając się ze skórą. 


Mój odcień to Light Neutral - na dłoni nie wydaje się taki jasny bo ma dużo żółtych podcieni ale na mojej twarzy wygląda bardzo naturalnie i po przypudrowaniu białym fixerem Dermablend daje skórze ładny i zdrowy odcień. Niestety podkład nie utrzymuje się na mojej mieszanej cerze zbyt długo, kiedy nałożę go na twarz posmarowaną kremem na dzień - zaczynam się świecić już po jakiś 3 godzinach i konieczna jest bibułka matująca. Natomiast nałożony wyłącznie na buzię stonizowaną - trzymał mi się na buzi przez cały dzień - ok. 10 godzin - tak więc widzicie - dwa sposoby i dwa różne zachowania podkładu. Według mnie najlepszy będzie dla kobiet z suchą skórą bowiem świetnie nawilża i nie podkreśla suchych skórek no i myślę, że wtedy nie będzie się tak szybko świecił. Skóry mieszanej - jak moja - po prostu nie możemy przed jego nałożeniem smarować kremem- wtedy będzie katastrofa po 2-3 godzinach.

Smashbox Camera ready BB water jest totalną nowością w drogerii Sephora i kosztuje 159 zł. Od Was zależy, czy po niego sięgniecie.