Eisenberg Hydra Lifting czyli boskie nawilżenie w mega cenie

piątek, stycznia 24, 2014

Eisenberg Hydra Lifting czyli boskie nawilżenie w mega cenie

Staram się nie stosować byle jakich kremów do twarzy - drogeryjne marki nie do końca się u mnie sprawdzają i trochę się ich boję. Moja skóra jest bardzo wymagająca - po pierwsze nie jest już pierwszej młodości, po drugie jest mega problematyczna z tendencją do wyprysków, po trzecie jest trochę wymęczona i przesuszona zabiegami dermatologicznymi lub medycyny estetycznej, którym co jakiś czas się poddaję.


Selektywnie wybieram kremy do twarzy a dzięki blogowi, mam okazję testować kosmetyki, na które normalnie nie byłoby mnie stać i tak jest w przypadku ekskluzywnej marki Eisenberg, która jest dostępna wyłącznie w drogeriach Sephora.

Krem Hydra Lifting stosowałam codziennie od początku grudnia - na dzień i na noc i muszę przyznać, że przez ten okres nie wiedziałam co to znaczy przesuszona skóra - nawet po zabiegach u dermatologa. 


Krem zamknięty jest w estetycznym słoiczku (z dołączoną szpatułką) i posiada bardzo lekką, puszystą konsystencję z maleńkimi mikrokapsułkami witamin C i E, które podczas smarowania dość szybko i dokładnie rozpuszczają się. Krem pięknie pachnie i wchłania się błyskawicznie zostawiając skórę satynową i aksamitną w dotyku - doskonale nadaje się pod makijaż bowiem nawilża skórę ale też nie nadaje jej tłustego filmu. Na noc stosowałam większą ilość kremu - również pod oczy - wtedy działał jak super nawilżająca maseczka. Rano skóra była wypoczęta, lekko promienna i milutka. Drobne zmarszczki stawały się mniej widoczne, skóra lekko napięta (ale nie ściągnięta) a co najważniejsze krem nie zapychał i nie blokował porów.

Zimową porą nie tylko świetnie nawilżał i utrzymywał ten efekt przez długi czas ale również koił drobne podrażnienia po zabiegach dermatologicznych. Niestety krem właśnie mi się kończy - ale 50 ml słoiczek starczył mi na dwa miesiące stosowania na dzień i na noc.
Love me or hate me czyli szampon organiczny od Love Me Green

czwartek, stycznia 23, 2014

Love me or hate me czyli szampon organiczny od Love Me Green

Moje włosy jednak lubią silikony. Naturalne i organiczne szampony (za wyjątkiem tych od Organics Beauty) nie należą do moich ulubieńców bowiem brak silikonów powoduje, że po umyciu przed nałożeniem odżywki włosy niestety są tępe w dotyku. I tak właśnie jest w przypadku szamponu od Love Me Green.


Szampon ma dość małą bowiem 200 ml pojemność ale muszę przyznać, że jest wyjątkowo wydajny lecz pamiętajcie - chociaż mam bardzo krótkie włosy to jednak głowę myję zawsze dwa razy. Rzeczywiście świetnie oczyszcza skórę głowy i włosy z lakieru i innych środków do stylizacji, nie wysusza skóry i nie powoduje jej swędzenia (miałam z tym problem po stosowaniu szamponu Garnier Fructis Goodbye Damage). Dobrze się pieni (a to lubię w szamponach) i łatwo spłukuje. Jednak tak jak napisałam - po spłukaniu włosy nie są milutkie i miękkie tylko tępe i niezbyt przyjemne w dotyku i dopiero dobra odżywka lub maska przywraca włosy do stanu jaki lubię.


Szampon bardzo ładnie pachnie - słodko i owocowo, producent określa ten zapach jako zapach kwiatów frangipani - jest egzotyczny, kwiatowy. Można się w nim doszukać wielu różnorodnych nut zapachowych: począwszy od owocowej, trochę jakby kremowej brzoskwini, poprzez wiosenny jaśmin, na zmysłowej tuberozie skończywszy.

No i kosztuje 34,90 zł - więc za naturalny szampon to nie jest zbyt wygórowana cena bowiem ceny kosmetyków naturalnych bywają często bardzo wysokie.

Duży plus za skład szamponu, za zapach i za cenę - minus za to, że włosy nie są milutkie po ich umyciu.


Mineralnie i naturalnie czyli błyszczyk Lily Lolo Scandalips

środa, stycznia 22, 2014

Mineralnie i naturalnie czyli błyszczyk Lily Lolo Scandalips

Uwaga, oto błyszczyk, który dosłownie uzależnia a nie jestem fanką błyszczyków - na co dzień wolę pomadki. Jednak Lily Lolo Scandalips to nie tylko błyszczyk, który obłędnie pachnie czekoladą, to nie tylko cudowne nawilżenie nawet najbardziej spierzchniętych ust ale odcień Scandalips to kolor, który odejmuje lat - tak jest w moim przypadku.


Naturalny błyszczyk od Lily Lolo to odkrycie i bezsprzeczny ulubieniec ostatniego miesiąca - uwielbiam go za kolor, za zapach za to, że nie skleja ust i nadaje im efekt tafli wody. Czuję się w nim młodsza o 10 lat - bowiem Scandalips to delikatny odcień płatków róży z drobinkami, które na ustach są jednak kompletnie niewidoczne. Milutka i miękka pacynka do aplikacji ułatwia nam nakładanie błyszczyka a poręczne opakowanie zmieści się w każdej kosmetyczce. 


Po raz pierwszy mam przyjemność stosowania naturalnego błyszczyka do ust i pierwsze, co mnie uderzyło po jego otwarciu to realistyczny zapach czekolady - wiem wiem są wśród Was jego przeciwniczki ale ja czekoladowe zapachy w kosmetykach uwielbiam i już. Po drugie smak - jeśli obliżemy usta to również poczujemy delikatny czekoladowy smak no i przecież nie zjadamy chemii - to ważne. Po trzecie - mega nawilżenie na bardzo długi czas - błyszczyk działa jak opatrunek na usta i wiem, że z nim nawet podczas mrozów będę wyglądać dobrze. Jeśli chodzi o trwałość - to jak to z błyszczykami - szału nie ma ale nawet jak się trochę zetrze to nadal czujemy na ustach miłe nawilżenie i delikatny glow.

Kosmetyki mineralne do najtańszych nie należą ale musimy sobie zadać pytanie - może czasem warto zainwestować w kosmetyk, który nie jest naszpikowany chemią i który ma pozytywny wpływ na kondycję naszej skóry czy ust.

Cena błyszczyka to 42,90 zł więc cenowo plasuje się jak marki IsaDora czy Gosh. A jednak mamy tutaj do czynienia z kosmetykiem, który możemy bez obaw nazwać naturalnym i bezpiecznym.

Relaks w SPA Piękność Dnia

wtorek, stycznia 21, 2014

Relaks w SPA Piękność Dnia

Od jakiegoś czasu jestem stałą bywalczynią gabinetów kosmetycznych, SPA i gabinetów medycyny estetycznej. Nie nazwałabym siebie ekspertką w tych kwestiach, ale jestem kobietą świadomą swojego wieku i tego, że regularne wykonywanie zabiegów ma jednak duży wpływ na kondycję mojej skóry. Poza tym, która z nas nie lubi być rozpieszczana podczas takich kosmetycznych rytuałów?


W ubiegłym tygodniu miałam okazję odwiedzić Medical SPA Piękność Dnia, które mieści się w willi na Warszawskim Wilanowie. To ustronne, przytulne i bardzo intymne miejsce, gdzie możemy po prostu odpłynąć poddając się relaksacyjnym zabiegom na twarz i ciało.

Z uwagi na to, że co miesiąc poddaję się inwazyjnemu zabiegowi Skinboosters, który wykonuje lekarz dermatolog, z oferty Piękności Dnia wybrałam głęboki zabieg nawilżający diego dalla palma.


Opis zabiegu
Etap 1 - Faza Odtruwanie komórek - demakijaż oczu preparatem Eye/lip make-up removing oil, następnie micelarne mleczko zmywające na całą twarz i szyje oraz tonizacja również na całą twarz i szyję.

Etap 2 - Rytuał powitalny dla przywrócenia najlepszej równowagi w ciele i umyśle; korzystając z oleju behawioralnego o orientalnym bukiecie zapachowym wykonujemy masaż otwierający.

Etap 3- Piling enzymatyczny po peelingu skóra oczyszczona jest z martwych komórek naskórka.

Etap 4- masaż nawilżający.

Etap 5 - koncentrat ceramidowy- fluid o jedwabistej konsytencji który jest prawdziwym balsamem dla suchej skóry pomagając w jej odbudowie.

Etap 6 - alginatowa maska- intensywnie nawilżająca maska i naprawcza dla szczególnie odwodnionej i suchej skóry, odświeża i przywraca równowagę wodną skóry, chroniąc ją przed podrażnieniem i rozciąganiem jednocześnie redukując zaczerwienienie. Pozostawiamy maskę na 10 minut a w tym czasie wykonywany jest masaż dłoni.

Na zakończenie zabiegu nakładamy krem nawilżający z SPF 15. ( MOISTURISING CREAM SPF 15).


Byłam przekonana, że po zabiegu skóra będzie lekko zaczerwieniona a stany zapalne zaognione i nawet wzięłam ze sobą niezbędnik aby na szybko umalować się gdybym nie wyglądała "zbyt wyjściowo". Makijaż nie był jednak konieczny co mnie pozytywnie zadziwiło bowiem z reguły po wyjściu z gabinetu wyglądam jak upiór. Skóra była dobrze nawilżona i poziom nawilżenia utrzymał się przez kilka dni tak, że nawet piątkowy zabieg Skinboosters nie wywołał podrażnień. Moja pani dermatolog powiedziała, że dzięki regularnym zabiegom, które robię już od dobrych kilku lat moja skóra jest gęsta jak u nastolatki (chociaż nadal problematyczna). 

W Piękności Dnia spędziłam ponad dwie godziny - wyszłam zrelaksowana (miałam bardzo spięte mięśnie, co wyszło podczas masażu) i pełna energii a Pani Ewa - która wykonywała zabieg okazała się bardzo ciepłą i sympatyczną osobą doskonale znającą się na tajnikach pielęgnacji - przegadałyśmy praktycznie cały zabieg. 

Powiem Wam jeszcze, że niedługo wracam do Piękności Dnia i tym razem poddam się zabiegowi na ciało za pomocą maszyny "icoone" - jestem go bardzo ciekawa, bowiem zazwyczaj to moja twarz zaznaje przyjemności a przecież nie możemy zapominać i o naszym ciele.

Medical SPA Piękność Dnia
ul. Rumiana 108A
02-956 Warszawa
Tel.: 22 858 77 09 / 603 585 814
Godziny otwarcia: 
Pn-Pt 09:00-20:00 
Sb 09:00-15:00
Kolejny Fruity bubel czyli pachnąca wisienką fuksja

poniedziałek, stycznia 20, 2014

Kolejny Fruity bubel czyli pachnąca wisienką fuksja

Po przepięknym pachnącym lakierze od Fruity, który okazał się bublem w kwestii zmywania, przyszedł czas na kolejny kolor z tej serii. Tym razem na tapetę poszła fuksja o zapachu wiśni. 


I tutaj znowu mamy do czynienia z fatalnym zmywaniem lakieru - lakier ten co prawda nie ma drobinek jak jego poprzednik ale podczas zmywania i długo po jego zmyciu mamy różowa płytkę paznokcia. 

W dodatku ten odcień podkreśla nierówności płytki i chociaż ma ładny metaliczny kolor fuksji, wysycha w 3 minutki, to z nim również się pożegnałam. Mini lakierki od Fruity to koszt 6 zł, można wypróbować ale w sumie po co?

Ostatnio widziałam je również w Drogerii Hebe jakby ktoś się jednak na nie skusił.

Warsztaty z Lirene czyli wizyta w siedzibie i laboratorium Dr Irena Eris

sobota, stycznia 18, 2014

Warsztaty z Lirene czyli wizyta w siedzibie i laboratorium Dr Irena Eris

Takie spotkania organizowane przez marki kosmetyczne lubię i cenię najbardziej. Bowiem jest to połączenie przyjemnego z pożytecznym. W ubiegły wtorek, wraz z zaprzyjaźnionymi blogerkami udałyśmy się na wycieczkę do raju, czyli siedziby firmy Eris w Piasecznie.


Oprócz prezentacji nowości marki Lirene a jest to seria kremów przeciwzmarszczkowych PROTECT dedykowanych różnym grupom wiekowym 25+, 35+, 45+, 55+, 65+ - wzięłyśmy udział w warsztatach w specjalnie stworzonym dla nas laboratorium. Ubrane jak prawdziwi chemicy - w okularki oraz fartuchy - miałyśmy sklasyfikować, na podstawie konsystencji bazy i zapachu olejków eterycznych, kremy dla różnych grup wiekowych, co wbrew pozorom nie było takie proste. 


Miałyśmy też okazję być w głównym laboratorium marki, które ja nazwałam "miejscem, gdzie dzieje się magia" - tam właśnie tworzone są wszystkie produkty Eris, Lirene i Under Twenty przed trafieniem na taśmę produkcyjną i na półki sklepowe. Po drodze zajrzałyśmy też do laboratorium testów in vitro, gdzie kosmetyki są testowane na hodowlach komórkowych (a nie na zwierzętach). Bowiem testy in vivo, czyli na probantach, są prowadzone w Warszawie w Pałacyku Eris przy ul. Puławskiej.


Następnym punktem programu było wyjaśnienie nam pojęcia glikacji na przykładzie... bezy, bowiem po zjedzeniu posiłku bogatego w cukier prosty, stężenie glukozy we krwi wzrasta a insulina nie radzi sobie z jej przetwarzaniem, wtedy to cząsteczki glukozy przyłączają się do białek w komórkach i je niszczą. To właśnie jest proces glikacji. Dlatego też zostałyśmy poczęstowane najlepszą jaką jadłam w życiu bezą a potem dekorowałyśmy swoje własne beziki, które zabrałyśmy do domu. Czyli glikacja została blogerkom zapewniona w 100%.


Oprócz słodkości, był również suto zastawiony "paśnik", bowiem po całym dniu blogerki były głodne jak wilki i z wielką ochotą poddałyśmy się ploteczkom przy pysznym jedzonku.


Jak zwykle dziękuję Ani i Magdzie - naszym Paniom Eriskom - za fajne popołudnie a dziewczynom za bezcenne pogaduchy. Do następnego!!!