Summer Affair czyli najnowszy lakier Douglas Nails

czwartek, kwietnia 03, 2014

Summer Affair czyli najnowszy lakier Douglas Nails

Ten lakier niedawno zapowiadałam w poście o nowościach. Marka Douglas uraczyła nas serią lakierów Summer Affair - w kolorach kojarzących się z latem:
  • opalizującym błękicie Malediwów 
  • delikatnym, słodkim koralu
  • iskrzącym się, piaskowym beżu
  • chłodnym, cukierkowym różu


Dzisiaj prezentuję Wam kolor o numerku 38 to mocny neonowy koral, który w sztucznym świetle staje się fuksją. Muszę powiedzieć, że Douglas chyba zmienił formułę lakierów, bowiem poprzednie serie były ciut za gęste, lekko maziste i długo wysychały. Tutaj zauważyłam, ze lakier jest rzadszy, lepiej kryje i nie smuży, nie podkreśla nierówności płytki dając lekko żelowe wykończenie no i w końcu wysycha w przyzwoitym tempie. 

Cena lakierów Douglas Nails to 25 zł.

Jak Wam się podoba Summer Affair, czyli letni romansik? Dla mnie jest odjechany!


A tutaj fotka w sztucznym świetle dla pokazania jaki z niego kameleon.

Keep on rockin' czyli Benefit Rockateur

środa, kwietnia 02, 2014

Keep on rockin' czyli Benefit Rockateur

Dla miłośniczek nietuzinkowych opakowań, które mogą zdobić nasze toaletki jak i miłośniczek ciekawych produktów do policzków, które jednocześnie lekko je rozświetlają jak i brązują - marka Benefit ma kosmetyk wręcz idealny. 


To pachnący różami (tak tak - zapach jest bardzo realistyczny) róż dla ostrych lasek czyli Rockateur. Ale niech Was nie zmyli to śliczne i delikatne opakowanie z lusterkiem, bo w środku - niesamowite tłoczenie na tym lekko rudawo-złoto-brązowym produkcie dodaje mu pazura. 

To kosmetyk z rodzaju multifunkcyjnych - brązuje, rozświetla i nadaje zdrowy koloryt naszej cerze. Nałożony na opaloną skórę twarzy czy dekoltu - podkreśli je w seksowny i drapieżny sposób. Podczas wielu godzin noszenia nie wyciera się, nie spływa i nie traci nic ze swojego uroku. Jest mocno napigmentowany więc musimy ostrożnie go aplikować aby nie porobić sobie placków na twarzy ale lekkie blendowanie pędzlem do różu i momentalnie stapia się z naszą skórą. 


Nie znam jego braci - Hoola i Coralisty ale akurat to jego odcień podoba mi się najbardziej. Jest aksamitny, nie oprósza się podczas nabierania pędzle a ubywa go w ślimaczym tempie. To drogi ale niesamowicie wydajny kosmetyk. U mnie już nie widać rockowego napisu.... ale to własnie po niego sięgałam przez całą jesień i zimę. Teraz stawiam na różowe róże do policzków ale z pewnością latem, kiedy twarz zostanie muśnięta słońcem powrócę do seksownego Rockateur'a.

Cena opakowania to 145 zł ale oczywiście w drogerii Sephora mamy częste promocje i wtedy warto upolować coś od Benefit.

Zimowe denko czyli bye bye pustaki

wtorek, kwietnia 01, 2014

Zimowe denko czyli bye bye pustaki

Dzisiaj czas pożegnań - przedstawiam Wam zbiór pustych opakowań po kosmetykach do pielęgnacji, które uzbierały mi się przez ostatnie dwa miesiące. Jedne okazały się hitami, drugie wielkimi bublami a jeszcze inne okazały się po prostu sympatyczne chociaż szału nie zrobiły. Oto garstka mini recenzji z mojego zimowego denka.


1. Żel myjący Ziaja med z kuracji antybakteryjnej - wielgachna porażka i to nie tylko żelu ale i toniku z tej serii który dawno już powędrował do kosza. Żel nie pieni się, nie usuwa makijażu nie odnotowałam też żadnego wpływu na kondycję mojej cery - ot jakbym myła buzię samą wodą. Żelu i toniku z tej serii nie polecam. W zestawie miałam również krem - i chociaż stosuję go w weekendy, bowiem trzymam go w łazience mojego bojfrenda - to tutaj jestem pozytywnie zaskoczona. Jeśli przyjdzie Wam ochota na kurację antybakteryjną od Ziaja med - to celujcie wyłącznie w krem! 

2. Lakier Syoss Hold & Flex - super mocny super utrwalający lakier. Lakiery Syoss kupuję od lat i bardzo je lubię. Rzeczywiście do utrwalenia krótkich włosów nadają się idealnie a trafiając na dobrą promocję w Rossmannie zapłacimy za niego ok. 10 zł. 

3. Yoskine Szafirowy Peeling Przeciwzmarszczkowy - to jeden z tych produktów, które kocham odkąd pojawiły się na naszym rynku, regularnie kupuję a jeszcze nie dorobił się własnej recenzji. To mocny bardzo drobnoziarnisty zdzierak - taka domowa mikrodermabrazja. Buzia jest wyraźnie wygładzona, rozjaśniona ale nie podrażniona. To definitywny hit Yoskine i mój :) 

4. AA Beautiful Body balsam do ciała pod prysznic - jako wielka fanka balsamów do ciała od AA (bo sa wydajne i niedrogie) ten kosmetyk potraktowałam jako swojego rodzaju novum, bowiem nie znam bliźniaczych kosmetyków od konkurencji. W wielkie mrozy, kiedy moja skóra potrzebowała czegoś mocnego do nawilżenia - nie sprawdził się kompletnie. Kiedy jednak mrozów nie było a ja - mega leń balsamowy stosowałam go pod prysznicem - rzeczywiście dawał radę - nie używałam już innego balsamu po wyjściu z kąpieli a skóra była gładka i całkiem nieźle nawilżona. Myślę, że wiosną i latem sprawdzi się doskonale - zaczęłam już druga butlę tylko o innym zapachu.

5. Pianka do mycia twarzy od Love Me Green - bardzo dobry produkt, jeśli do mycia buzi lubimy stosować produkty o takiej konsystencji. Pięknie pachnie, łagodzi podrażnienia i nie szczypie w oczy - to oprócz pianek od Pharmaceris moja ulubiona pianka. 

6. Szampon Aussie Miracle Moist - powróciłam do niego i chociaż marka Aussie zbiera baty i cięgi to ja ją lubię a raczej lubią ją moje włosy, które po umyciu Aussie są miziate, miąchate i milutkie - po prostu lubią silikony i już :)

7. Maska od J Beverly Hills hair & scalp intensive treatment - jest to intensywna kuracja do skóry głowy i włosów - po prostu mój hit wszech czasów - zimą na skutek stresu (z powodu braku pracy) oraz noszenia czapki - strasznie mnie swędziała skóra głowy. Swędziała tak strasznie, że nawet przez sen potrafiłam się nerwowo drapać. Nic nie pomagało - dopiero ta maska jak i seria od Organique Bloom Essence spowodowały, że skóra głowy wróciła do równowagi i przestała swędzieć. Maska jest niesamowicie wydajna - stosujemy ją na włosy jak i skórę głowy - daje porządne uczucie "mentolnięcia" - cudownie chłodzi, koi i uspokaja skórę. Włosy natomiast są mocniejsze i chyba zaczęły odrastać (mój fryzjer powiedział w piątek, że mam strasznie dużo tzw. baby hair) - myślę, że to definitywnie zasługa tej maski, bowiem od 3 miesięcy używałam jej regularnie po każdym myciu włosów. Mam jeszcze jedno opakowanie i już je otwieram. 

8. Żel pod prysznic Organique z serii Anti-Age - akurat on szału nie zrobił. Ładnie nawilżał ciało, dobrze oczyszczał skórę i na początku miał piękny winogronowy zapach. Piszę na początku, bowiem po kilkunastu sekundach piękny zapach gdzieś uciekał i pojawiał się dziwny, trudny do zdefiniowania i niezbyt przyjemny... smrodek? Jako wielka fanka produktów do kąpieli od Organique - nie będę ściemniać i tego produktu akurat Wam nie polecę. 

Jestę księżniczką czyli Call Me Princess Crushed Crystals od Catrice

piątek, marca 28, 2014

Jestę księżniczką czyli Call Me Princess Crushed Crystals od Catrice

A już myślałam, że przeszła mi faza na lakiery piaskowe. Oczywiście myliłam się, bowiem kiedy tylko mój wzrok padł na piaski z nowej kolekcji Catrice Crushed Crystals... dostałam oczopląsu. 


Spośród pięknych ale ciut oczywistych odcieni wybrałam ten, który zauroczył mnie totalnie - Call Me Princess - czyli cukierkowy róż z mnóstwem złotych drobinek. To jest piasek typu "bardzo drobne i miałkie drobinki" - nie przepadam za tymi, które posiadają w środku tzw. łuski bo nie cierpię i nie mam cierpliwości do ich zmywania. Dla takiego efektu jestem w stanie się trochę pomęczyć, ale łuski mnie przerażają.

Ten odcień kryje idealnie dopiero przy 3 warstwach ale jak to piasek - wysycha w oka mgnieniu, więc 3 warstwy nie przerażają. Mieni się i błyszczy i chyba na co dzień jest trochę za bogaty ale efekt, chociaż trochę odpustowy bardzo mi się podoba bo jednak sroka ze mnie. Lakier kosztował ok. 11 zł za wielką butlę i już wiem, że dołączą do niego kolejne. 

A Wam jak się podoba moja księżniczka?


I kilka fotek w sztucznym świetle lampy flash - też jest magicznie.

Czyżby ideał czyli tusz Avon Aero Volume

środa, marca 26, 2014

Czyżby ideał czyli tusz Avon Aero Volume

Tusze do rzęs kolekcjonuję - mam ich w tej chwili chyba około 10 "w użyciu" ale praktycznie żaden nie jest idealny. A to szczoteczka nie taka jak lubię, a to oprósza się po kilku godzinach, a to odbija mi się na górnej powiece. W życiu bym nie przypuszczała, że to własnie tusz od Avon czyli Aero Volume zostanie moim ulubieńcem bo przyznam, że w jego przypadku nie mam się do czego przyczepić. 


Jest to najlżejszy tusz AVON, który pogrubia rzęsy. Dzięki technologii "Zero Gravity" jego formula zawiera cząsteczki wypełnione powietrzem, a to sprawia, ze rzęsy są pogrubione, a jednocześnie lekkie i uniesione. Do zachwycającego efektu przyczynia się również nowatorska szczoteczka z długimi, miękkimi włóknami, która unosi rzęsy i równomiernie pokrywa je tuszem.

Akurat szczoteczki nie nazwałabym nowatorską - jest zwykła, dość cienka i z regularnym włosiem ale jest w tym tuszu coś, co sprawia, że rzęsy są wydłużone, lekko podkręcone, nieźle porozdzielane i faktycznie lekkie. Tusz nie pogrubia specjalnie rzęs, ale akurat tego nie oczekuję - najważniejsze jest to, że nawet w ciągu 10 godzin noszenia - nie oprósza się, nie spływa i nie zostawia mało estetycznych "łapek" na górnej powiece. Łatwo się zmywa żelem do mycia twarzy, chociaż i tak potem przemywam oczy micelem. 


Opakowanie jest zwyczajne - plastikowe, bez bajerów ale jeśli chodzi o tusze do rzęs, to opakowanie akurat jest najmniej istotną sprawą. Występuje w dwóch wersjach kolorystycznych - czarnej i brązowej. I chociaż kosztuje 36 zł, to aktualnie jest na niego super promocja i można go kupić za zaledwie 17,99 zł. 

Przyznam szczerze, że dawno tusz do rzęs tak mnie pozytywnie nie zaskoczył i kto by przypuszczał, że to akurat tusz od Avon zostanie moim faworytem?

Na niedoskonałości skóry kosmetyki od André Zagozda Laboratory

poniedziałek, marca 24, 2014

Na niedoskonałości skóry kosmetyki od André Zagozda Laboratory

Minęły już dwa miesiące odkąd stosuję trzy kosmetyki od André Zagozda Laboratory - Alg Peeling Mask, emulsję matującą Sebum Equilibrating Emulsion oraz aktywną witaminę C 25% w pudrze. Dzisiaj napiszę o dwóch z tych kosmetyków, bowiem z witaminą C nadal się oswajam i póki co nie widzę jeszcze specjalnie efektów jej działania. 


Przy wyborze kosmetyków do testów poprosiłam o produkty przeznaczone do pielęgnacji skóry tłustej, mieszanej i problematycznej. Tak dokładnie widzę swoją skórę. Te z Was, które mnie znają osobiście dobrze wiedzą o czym mówię. Nierówna struktura, rozszerzone pory, ciągle wyskakujące pryszcze to mój odwieczny problem, na który generalnie nic nie pomaga w 100%. Są jednak kosmetyki, które skutecznie łagodzą te objawy i delikatnie je niwelują. 

Wiem, że oprócz mnie, w akcji testowania kosmetyków od André Zagozda Laboratory wzięło udział jeszcze kilka innych lubianych przeze mnie blogerek - czytałam ich opinie, które szczerze mówiąc nie były peanami pochwalnymi. Jedynie witamina C otrzymała od nich pozytywny feedback (a tutaj akurat ja, póki co, jestem lekko rozczarowana) natomiast pozostałe dwa kosmetyki - na mojej skórze  sprawdziły się doskonale. Nie jestem ekspertem w dziedzinie kosmetologii, nie mam kierunkowego wykształcenia i jestem laikiem, jeśli chodzi o składy kosmetyków i trochę jest mi wstyd to przyznać, ale nie zwracam na nie zbyt dużej uwagi. Testuję dany kosmetyk i albo ma on pozytywny wpływ na moją skórę albo po prostu nie działa. 

Marka André Zagozda Laboratory jest firmą francuską od kilku lat wprowadzaną z dużym powodzeniem na rynki wielu państw. Obecność marki na polskim rynku zaowocowała współpracą z ponad 80 gabinetami dermatologicznymi, gabinetami medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej, kilkunastoma wybranym ośrodkami SPA oraz instytutami specjalizującymi się w terapii ciała. Unikatowe produkty, o wysokich stężeniach aktywnych czynników, powstające pod marką André Zagozda Laboratory są logicznym następstwem i ukoronowaniem wykreowanych wcześniej linii. Są to najskuteczniejsze kosmetyki z alg morskich dostępne obecnie na rynku. Badania prowadzone przez Laboratorium doprowadziły w 1989 r. do uzyskania w skali przemysłowej, unikatowego w skali światowej, wyjątkowo wysoko skoncentrowanego, wodnego ekstraktu z alg Laminaria Digitata (ponad 50% suchej masy) – SEA PLASMA® a następnie do opracowania technologii pozwalającej włączyć ten niezwykle aktywny czynnik do większości swoich formuł. SEA PLASMA® to symbol wyróżniający dermo-kosmetyki Laboratorium André Zagozda i gwarantujący ich wyjątkową efektywność.


Definitywnie moim ulubieńcem w walce z niedoskonałościami skóry stała się maska Alg Peeling Mask. Zamknięta w estetycznym, chociaż niewielkim, bo 50 ml słoiczku rzeczywiście już po kilku pierwszych zastosowaniach podbiła moje serce. A po dwóch miesiącach regularnego stosowania oczyściła moją skórę ze wszystkich zanieczyszczeń i zaskórników, spłyciła pory, które są teraz czyściutkie jak nigdy oraz wyrównała jej strukturę. Owszem, nadal od czasu do czasu coś się pojawia na mojej skórze, ale są to sporadyczne przypadki, które zrzucam na karb nieodpowiedniej diety, stresu i małej ilości snu. 


Maska ma mocny zapach, który przypomina mi drożdże (zawsze lubiłam ten specyficzny zapach), gęstą żelową konsystencję, która jednak dobrze się rozprowadza po skórze. Nakładam ją na całą twarz czystymi palcami a nałożona warstwa wcale nie musi być bardzo gruba. Pomimo niewielkiej pojemności, jest bardzo wydajna (słoiczek starczy spokojnie na trzy miesiące stosowania dwa-trzy razy w tygodniu). W pierwszym tygodniu nałożyłam ją raz na około 5 minut. W kolejnych tygodniach stosowałam ją dwa-trzy razy w tygodniu trzymając już 15-20 minut. Nie dłużej, bowiem aktywne składniki zawarte w masce powodują, że po zmyciu, skóra jest lekko zaczerwieniona. Zaraz po nałożeniu maski czujemy lekkie pieczenie, które po chwili ustępuje. Maska nie powoduje złuszczania się skóry, nie ściąga jej a wręcz nawilża. Mam wrażenie, że jej działanie zbliżone jest trochę do bardzo mocnego peelingu enzymatycznego (lub lekkiego chemicznego) bowiem stymuluje odnowę naszej skóry od wewnątrz i rewelacyjnie pozbywa się zanieczyszczeń oraz zaskórników - zawarte w niej kwasy azelainowy i glikolowy działają przeciwłojotokowo i przeciwbakteryjnie. Dodatkowo reguluje wydzielanie sebum - od odkąd ją stosuję, praktycznie przestałam się świecić na twarzy a makijaż utrzymuje się i do 10 godzin - co wcześniej było niemożliwe. Teraz, chodząc do nowej pracy wyraźnie widzę tę różnicę (wcześniej musiałam po 3 godzinach poprawiać makijaż a teraz mam spokój na cały dzień). 

Cena 50 ml słoiczka to 299 zł, nie będę polemizowała na temat wysokiej ceny - kosmetyki Andre Zagozda rzeczywiście są bardzo drogie i nie wszystkie z nas na nie stać. Ale jeśli trafi tutaj kobieta, która boryka się z takimi problemami jak ja i ma do wydania kilkaset złotych na kosmetyk, to pewnie ta recenzja pomoże jej w pojęciu decyzji. 


Drugim kosmetykiem od André Zagozda, który sprawdził się na mojej cerze jest emulsja równoważąca wydzielanie sebum Sebum Equilibrating Emulsion. Podobnie jak maska, zamknięta jest w bliźniaczym słoiczku. Ma lekką kremowo-żelową konsystencję i przyjemny kwiatowy zapach. Doskonale nadaje się pod makijaż i do codziennego stosowania, kiedy nie musimy się malować a chcemy uzyskać aksamitny mat skóry na wiele godzin. Emulsja rzeczywiście bardzo dobrze matuje skórę i w moim przypadku nie spowodowała nadmiernego jej przesuszenia. Szybko się wchłania i pozostawia skórę gładszą i bardziej sprężystą. Stosowałam wiele matujących specyfików - wiele z nich"bieliło" moją twarz od nadmiaru matujących składników oraz wysuszało skórę przy dłuższym stosowaniu. Podczas stosowania tej emulsji nie ma tego efektu "białej buźki" a skóra jest matowa przez wiele godzin. Emulsja zawiera również filtry chroniące przed promieniowaniem UVA i UVB i jeśli nasz podkład ich nie posiada, to wiemy, że chociaż ona ochroni naszą skórę przed ich szkodliwym wpływem. 

Skład: Aqua (Water) – Propylene Glycol – Silica – Isocetyl Stearate - Iris Florentina (Orris Root Extract) (and) Zinc PCA (and) Retinyl Palmitate – Acetylmethionylmethylsilanol Elastinate (and) Glycyrrhiza Glabra (Liquorice Root Extract) (and) Salvia Officinalis (Sage Leaf Extract) (and) Saponaria Officinalis (Soap Wort Extract) – Thenoyl Methionate (and) Aloe Barbadensis (Aloe Leaf Extract) – Oleth-20 – Sorbitan Stearate – Glyceryl Stearate – Dimethicone – Zea Mays (Corn Germ Extract) – Cetyl Alcohol - Ethylhexyl Ethylhexanoate – Triethanolamine – Polysorbate 60 - Phenoxyethanol (and) Methylparaben (and) Butylparaben (and) Ethylparaben (and) Propylparaben – Arachidyl Propionate – Carbomer – Parfum (Fragrance) – Glycerin – Ethylhexyl Methoxycinnamate – Laminaria Saccharina (Algae Extract) -  Stearic Acid – Laminaria Digitata (Algae Extract) – Allantoin – Benzophenone-3 – Tetrasodium EDTA – Xanthan Gum – Urea – Hydrolized Collagen – Hydrolyzed Elastin - Linolenic Acid (and) Oleic Acid (and) Linoleic Acid (and) Palmitic Acid – Zinc DNA - Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone – Butylhydroxyanisol (and) Butylhydroxytoluen (and)  – Propoyl Gallate (and) Citric Acid (and) Arachis Hypogaea (Arachid Oil) –  Linalool – Hexyl Cinnamal – Benzyl Salicylate – Benzyl Benzoate –Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde - Citronellol -Butylphenyl Methylpropional – Eugenol – Citral – Limonene – Farnesol – Isoeugenol

Cena 50 ml słoiczka to 185 zł. 

Wszystkie otrzymane przeze mnie produkty miały dołączone ulotki w języku polskim ze sposobem ich stosowania, składem i właściwościami. Pisze o tym, bowiem pamiętam, ze dziewczyny w swoich recenzjach pisały, że opakowania kosmetyków nie zawierały tych informacji. Jeśli chodzi o ocenę składu kosmetyków - pozostawiam ją tym z Was, które się na tym znają. 


Wracając do witaminy C, nadal ją stosuję i mam nadzieję, że niedługo napiszę Wam, czy w końcu się sprawdziła czy też nie. Sama jestem ciekawa, bo póki co sypię ją codziennie do kremu na noc i nic...