czwartek, czerwca 05, 2014

Cherry Blossom czyli jak tu nie kochać Lily Lolo

O kosmetykach od Lily Lolo pisałam już wiele razy - z początku podchodziłam do nich jak do jeża - zawsze uważałam bowiem, że aplikacja sypkich kosmetyków zajmuje mi zbyt dużo czasu. Nic mylnego. Wystarczy nabrać wprawy i malujemy się dosłownie w kilka minut. 


Kosmetykiem, który ostatnio dosłownie powalił mnie na kolana jest róż do policzków w kolorze Cherry Blossom. Rzadko stosuję na policzki kolory brzoskwini - częściej stawiam na "różowy róż" ale tym razem mój wybór okazał się istnym strzałem w 10 i jestem już uzależniona od tego koloru. 

Dystrybutor Lily Lolo, czyli firma Costasy tak opisuje ten odcień - jasny, brzoskwiniowo-różowy róż z bardzo delikatnie mieniącymi się drobinkami, wprost stworzony dla osób o jasnej karnacji - czyli właśnie dla mnie. 


Ten miałki drobny pyłek idealnie osiada na pędzlu, musimy strzepać jego nadmiar i delikatnymi ruchami aplikujemy na skórę - tym kolorem nie można sobie wyrządzić krzywdy - jest delikatny, lekko opalizuje podkreślając kości policzkowe ale nie uwydatnia niedoskonałości mojej skóry. Utrzymuje się na policzkach cały dzień - nie ściera się i nie ciemnieje. Będąc u swojego fryzjera Jacka, który jest również mistrzem makijażu usłyszałam pytanie "co takiego mam na policzkach?" - to był właśnie Cherry Blossom. 


Jeśli chodzi o przygodę z kosmetykami mineralnymi, to polecam zacząć ją właśnie od dobrania sobie różu, zwłaszcza, że kosmetyki te są niesamowicie wydajne a i niewiele kosztują - 42,90 zł za słoiczek 20 ml.
  • nie zawiera drażniących substancji chemicznych, nanocząsteczek, parabenów, tlenochlorku bizmutu, talku, sztucznych barwinków, syntetycznych substancji zapachowych i konserwantów
  • naturalny i delikatny
  • lekka i jedwabiście gładka konsystencja
  • daje subtelne wykończenie; bardziej intensywny efekt można uzyskać nakładając kilka warstw
  • 100% naturalny
  • odpowiedni dla wegetarian i wegan