HEAN tusz do rzęs Absolute Express Volume

piątek, września 30, 2011

HEAN tusz do rzęs Absolute Express Volume

Dzięki uprzejmości firmy Hean, otrzymałam do testowania przepiękne lakiery do paznokci, odzywki oraz nową maskarę Absolute Express Volume. O lakierach będzie odrębny post - wieczorem malowanie :) a dzisiaj zapoznam Was z tuszem Hean.


Jak wiecie, Hean to polska firma produkująca kosmetyki do makijażu oraz pielęgnacji twarzy, ciała oraz paznokci Dzięki wysokiej jakości oferowanych produktów oraz bardzo przystępnych cenach - kosmetyki Hean mogą znaleźć się w kosmetyczce każdej z nas. 

Zacznijmy od tego, co pisze firma Hean o swoim nowym tuszu:

"Tusz intensywnie pogrubiający rzęsy od nasady aż po same końce. Równomiernie pokrywa rzęsy kolorem tworząc spektakularny efekt zagęszczonych rzęs. 
Dzięki zawartości witamin E, C i F, maskara wzmacnia i odżywia rzęsy oraz chroni je przed wypadaniem. Woski naturalne: pszczeli i Carnauba - odżywiają i odbudowują strukturę rzęs.
Wygodna w użyciu szczoteczka doskonale rozprowadza tusz na rzęsach, precyzyjnie je rozdziela i dokładnie kryje intensywnie czarnym kolorem.
Tusz wzbogacony jest elastycznym polimerem - nie kruszy się i nie rozmazuje."

A teraz co ja o nim sądzę:

Opakowanie - lekkie, poręczne, plastikowe - bez zbędnych bajerów :) szata graficzna przypomina mi chyba trochę Maybelline.




Szczoteczka - klasyczna - bardzo wygodna, nie jest ani za cienka ani za gruba - dla mnie wręcz idealna. Również jej gęstość odpowiada mi w 100% - bowiem nie lubię dużych i gęstych szczoteczek ponieważ mam krótkie rzęsy i takie szczoteczki ich nie obejmują :(

Konsystencja - z obserwacji wynika, że tusz się nie grudkuje ani u wlotu opakowania (tak ostatnio miałam z tuszem Gosh) ani na szczoteczce. Nie zostawia również grudek na rzęsach - to bardzo duży plus.

Działanie - moje rzęsy są takie jak każdy widzi - rzadkie, krótkie a na dole to już kompletna lipa (to czerwone znamię na dolnej powiece to pozostałość z jęczmienia w dzieciństwie - w tym miejscu rzęsy nie rosną wcale). Z uwagi na tak marne rzęsy, zawsze szukam dobrego tuszu który:
  • nie będzie sklejał rzęs tylko je ładnie rozdzieli i pokryje kolorem
  • pogrubi oraz chociaż trochę je przedłuży
  • nie będzie powodował "efektu łapek" czyli odbijania się na górnej powiece
  • nie będzie się rozmazywał - ponieważ noszę soczewki kontaktowe.
  • nie będzie zostawiał grudek na szczoteczce, rzęsach i opakowaniu.
  • nie będzie się kruszył podczas noszenia i nie obsypywał
  • będzie dobrze się zmywał bez konieczności stosowania płynu do demakijażu oczu (bo ich nie cierpię).
  • będzie stosunkowo niedrogi

Jak wypada Hean - w stosunku do stawianych przeze mnie wymagań? 7/8 trafień - to wręcz idealnie. Jesteście ciekawe, który punkt tusz Hean oblał? A więc jedynym minusem jest to, że raczej ciężko zmywa się z rzęs - konieczne jest zastosowanie płynu micelarnego lub płynu do demakijażu - bo po zmyciu buzi jedynie wodą wyglądamy jak miś panda. 

Uważam jednak, że to tylko jeden maleńki minusik, bo tusz jak dla mnie jest rewelacyjny - właśnie wygonił z kosmetyczki mój ulubiony Max Faxctor Masterpiece Max i myślę, ze zagości tam na dłużej. 

W dodatku ma mikroskopijną cenę - kosztuje jedynie 10,99 zł.

Czy macie już na niego ochotę?


Pragnę podziękować firmie Hean  za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat przetestowanych kosmetyków.
Lioele Vita Shake Pack witaminowa maseczka z owoców

czwartek, września 29, 2011

Lioele Vita Shake Pack witaminowa maseczka z owoców

Dzięki współpracy z Asian Store otrzymałam do przetestowania żelowe maseczki Lioele z serii Vita Shake Pack - Apple Mango (ma głęboko nawilżyć, zmiękczyć i usunąć martwy naskórek) oraz Cranberry (o działaniu rozjaśniającym i anty rodnikowym). Maseczki są zapakowane w maleńkie (5ml) saszetki - a jedna wystarczy do około 4-5 aplikacji, więc jest niezwykle wydajna. Pierwszą aplikację (Apple Mango) zrobiłam podczas urlopu tuz po zejściu z plaży - skóra była lekko zaczerwieniona od opalania - więc miałam nadzieję, że maseczka ją ukoi i nawilży. 



Opakowanie - malutkie 5ml fikuśne saszetki,  można je w wygodny sposób rozerwać i przez malutka dziurkę wycisnąć pożądana ilość. Lubie takie opakowania szczególnie podczas podroży, bo nie zajmą wiele miejsca w wakacyjnej kosmetyczce.
Zapach - prześliczny, owocowy i bardzo energetyzujący.

Konsystencja - żelowa, z drobinkami. Producent na swojej stronie pisze, że maseczki zawierają ziarenka owoców, ale drobinki przypominały mi raczej zbitą pulpę galaretki - niespecjalnie przypadło mi to do gustu. 


Aplikacja - wygodna, maseczka jest wydajna - niewielka jej ilość wystarczy nam na całą twarz.

Działanie - maseczka wyraźnie odświeżyła i głęboko nawilżyła moją skórę - efekt ten utrzymał się praktycznie przez cały dzień. Nie czułam ściągnięcia, to dziwne, bo okazało się że maseczki w swoim składzie posiadają alkohol - a tego nie lubię. Usunęła też martwy naskórek - który powstał po kilkudniowym opalaniu a pory były zmniejszone.




Cena - 9 zł za 3 sztuki.

Ogólne wrażenia - mam bardzo mieszane uczucia co do tej maseczki. Po pierwsze - nie przepadam za maseczkami żelowymi (całe szczęście nie okazała się typu peel off bo tych to szczególnie nie cierpię). Po drugie te dziwne drobinki powodowały, że przy aplikacji czułam jakbym smarowała się nie do końca zsiadła galaretką. Jednak bardzo podoba mi się zapach i opakowanie a także jej działanie i końcowy efekt. No i cena jest atrakcyjna. Jednak porównując ją do doskonałej maseczki Beauty Friends Essence Mask Sheet, o której pisałam wcześniej, wypada trochę słabiej.

Czy ja polecam - tak, ale raczej jako ciekawostkę. Czy sprawdzi się na dłuższą metę - zobaczymy, została mi jeszcze to przetestowania maseczka Cranberry. Jeśli efekty po jej zastosowaniu będą równie dobre, to myślę, że skusiłabym się ponownie na jej zakup, również z uwagi na niską cenę.

Maseczki występują w 6 rodzajach:


KIWI
Ekstrakt z kiwi delikatnie usuwa martwy naskórek, witamina K rozjaśnia cerę, która zyskuje świeży i młody wygląd.

PAPAYA
Papaja bogata w antyoksydanty zawiera również witaminy K i E, które uelastyczniają skórę i ujednolicają koloryt, cera jest wygładzona.

CRANBERRY
Witamina C utrzymuje z ryzach problematyczną skórę, rozjaśnia i działa antyrodnikowo.

APPLE MANGO
Głęboko nawilża skórę, zmiękcza i usuwa martwy naskórek, z pomocą witaminy A pozostawia cerę gładką.

LEMON
Cytryna bogata w witaminę C działa rozjaśniająco i antyrodnikowo oraz witalizuje cerę, która wygląda zdrowiej i młodziej.

BLUEBERRY
Bogata w witaminę B jagoda koi i łagodzi skórę. Dzięki obfitości w witaminę E poprawia nawilżenie, odżywienie i elastyczność.

Pragnę podziękować Asian Store za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat przetestowanych kosmetyków..

LIOELE A.C CONTROL TROUBLE PATCH - czyli plasterki na pryszcze

środa, września 21, 2011

LIOELE A.C CONTROL TROUBLE PATCH - czyli plasterki na pryszcze

Od sklepu Asian Store dostałam kilka ciekawych produktów do przetestowania. Oprócz cudownego BB kremu Lioele Dollish Veil Vita, o którym już pisałam, otrzymałam też produkt wprost stworzony dla mnie, czyli plasterki na wypryski Lioele Trouble A.C Control Patch.



Kiedy czytacie ten post - leżę sobie własnie na plaży i wygrzewam swoje (nie napiszę stare) kości na Wyspach Kanaryjskich, ale plasterki zdążyłam przetestować tuż przed wyjazdem, kiedy na mojej brodzie zaczął pojawiać się tzw. Kevin - nieprzyjaciel. Kevin - nieprzyjaciel to taki bolący pryszcz, który potrafi wykluwać się przez wiele dni, skóra w tym miejscu jest zaczerwieniona, a pryszcza nie widać przez długi czas bo siedzi sobie gdzieś głęboko. I w tym miejscu do walki wkroczył pierwszy plasterek Lioele. 

Plasterki są naklejone na przeźroczysty kawałek plastikowej folii (jest ich 12 na jednej a 60 w całym opakowaniu) i trochę ciężko się je odkleja - ale dzięki temu w nocy nie odchodzą z zaklejonego miejsca i rano budzimy się z tym praktycznie niewidocznym plasterkiem, który przez sen miał zdziałać cuda. 

Lioele Trouble Patch zawierają kwas salicylowy oraz olejek z drzewa herbacianego, które mają pomóc nam w walce z pryszczem. Naklejamy plasterek dokładnie dociskając na zmienione miejsce na 8-12 godzin, a rano po pryszczu ma nie być śladu.



Dokładny skład produktu - Acrylates Copolymer,Propylene Glycol,WATER,Alcohol Denat.,Salicylic Acid,Water/Butylene Glycol/Alcohol Denat./Vitis Vinifefa (Grape) Seed Extract, Melaleuca Alternifolia (tea tree) leaf oil, Polysorbate 80, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Phytosphingosine.

Działanie - w istocie plasterek z Kevinem zdziałał przez sen cuda - już po pierwszym zaklejeniu na noc - rano zaczerwienienia nie było wcale, a miejsce tak wcześniej bolące - już nie bolało wcale. Pryszcz zrobił się malutki i prawie niewidoczny, a po drugiej nocy puffff i go nie było.

To nie tylko doskonały produkt dla osób o problematycznej skórze takiej jak moja - każdej z nas od czasu do czasu potrafi pojawić się na twarzy jakiś Kevin, a wtedy ten niewidoczny plasterek doskonale sobie z nim poradzi. Miejsce po aplikacji nie jest wcale wysuszone - a tak działa większość kremów na wypryski, więc do doskonała alternatywa dla takich produktów.

Myślę, ze się zaprzyjaźnię z plasterkami Lioele na długi czas, bo Kevin potrafi zaatakować w najbardziej niespodziewanym momencie, na przykład przed wyjazdem na wymarzony urlop.



Pragnę podziękować firmie Asian Store za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat przetestowanych kosmetyków.


Lioele Dollish Veil Vita od Asian Store recenzja

czwartek, września 15, 2011

Lioele Dollish Veil Vita od Asian Store recenzja

Najnowszy produkt Lioele dostałam do testowania dzięki współpracy z Asian Store. To Lioele Dollish Veil Vita BB SPF 25 PA ++. Po dwóch dniach stosowania, mogę więc popełnić recenzję.





Zacznijmy od tego, co pisze producent o tym produkcie:

Lioele Dollish Veil Vita to witaminowy krem BB 2w1 pełniący funkcję zarówno bazy pod makijaż jak i kremu BB - koryguje zaczerwienienia / żółte przebarwienia i zasinienia oraz kryje niedoskonałości i wyrównuje koloryt.




To krem BB nowego typu, który daje bardziej naturalny efekt, dzięki mikro kapsułkom dostosowującym się do Twojego koloru cery. Daje uczucie nawilżenia bez efektu tłustości.

Lioele Dollish Veil Vita zawiera 6 witamin, by kompleksowo dbać o Twoją skórę:
Witamina A (Retinol)
Witamina B5 (Pantenol)
Witamina C (Ascorbyl Glucoside)
Witamina E (Tocopheryl Acetate)
Witamina F (Tocopheryl Linoleate)
Witamina H (Biotin)

Dostępny w dwóch odcieniach:
1. Gorgeous Purple - Light Beige
2. Natural Green - Natural Beige



RECENZJA

Opakowanie - prześliczna i według mnie bardzo kobieca, lekka buteleczka w bardzo wygodnym dozownikiem. Podkład nie tryska z niego jak z fontanny - możemy wycisnąć dowolną ilość. taka urocza butelka z pewnością będzie pięknie prezentowała się na toaletce, a u mnie w pracy wzbudziła ciekawość.

Zapach - kremowo-pudrowy, przyjemny dla powonienia.






Konsystencja - średnio gęsta - po wyciśnięciu podkład ma zielony kolor (Natural Beige) - wybrałam własnie taki bo jest ciemniejszy od podkładu fioletowego (Light beige). Przy aplikacji bezpośrednio na twarz i rozcieraniu - podkład już nie jest zielony ale idealny w odcieniu mojej skóry. to chyba pierwszy BB krem, który idealnie dopasował się do jej odcienia. Nie był ani za jasny ani za ciemny. Oczywiście jak po tygodniu wrócę opalona, nici z jego stosowania - chociaż może mnie zaskoczy, ale na czas, kiedy nie jestem opalona - jest wręcz idealny.

Aplikacja i działanie - aplikacja fluidu jest bardzo łatwa - dzięki higienicznemu dozownikowi wyciskam odpowiednią ilość podkładu na nadgarstek i palcami bardzo dokładnie rozcieram na twarzy. 
Podkład dobrze rozsmarowuje się po skórze, nie zostawia smug ani zacieków i doskonale pokrywa wszelkie przebarwienia, niedoskonałości - nie robiąc przy tym tzw. tapety. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo przy tak dobrym kryciu i sporej ilości która nałożyłam spodziewałam się efektu maski - a tu nic :) Interesujące jest to, że stał się praktycznie niewidoczny - nie podkreślił porów oraz blizn po trądziku, tylko idealnie je wygładził. Nawet moja koleżanka z pracy zapytała mnie co stosuję, bo buzia wydała się jej bardzo wygładzona i naturalna.

Matowanie - podkład, podobnie jak pozostałe produkty Lioele, których używałam (Water Drop oraz Beyond the Solution) - bardzo dobrze matuje - około 6 godzin. Po tym czasie wystarczyła jedynie bibułka matująca aby wyciągnąć sebum. Nie zapycha porów - nie wyskakują mi po nim przykre niespodzianki. 


To według mnie najlepszy z produktów Lioele - z uwagi na doskonałe krycie, brak efektów ubocznych i przepiękne opakowanie. Z czystym sumieniem mogę polecić Wam Dollish Veil Vita BB Cream :)


A tu ja w pełnej krasie, po zastosowaniu Lioele Dollish Veil Vita




oraz zbliżenia partii twarzy po nałożeniu podkładu Lioele



Pragnę podziękować firmie Asian Store za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat przetestowanych kosmetyków.
Mollon Fluid Matujący Sebum Control - wielka porażka

poniedziałek, września 12, 2011

Mollon Fluid Matujący Sebum Control - wielka porażka

Jakiś czas temu pisałam o moich zakupach w AlleDrogeria. Zakupiłam wtedy m.in. najnowszy podkład Mollon - Sebum Control Hyaluronic Elixir. Byłam entuzjastycznie nastawiona do togo podkładu, bowiem wcześniej tylko czytałam o marce Mollon i spodziewałam się rzeczywiście czegoś fajnego, za przystępną cenę. 


Niestety po raz pierwszy od dłuższego czasu ogromnie się rozczarowałam. Moja problematyczna cera jest bardzo wymagająca - potrzebuję mocnego lub chociaż średniego krycia no i zmatowienia na przynajmniej 6 godzin. Tutaj Mollon kompletnie się nie sprawdził.



"Fluid matujący oparty na beztłuszczowej emulsji o półpłynnej konsystencji, dzięki której idealnie równoważy strefy tłuste i suche.
Dzięki połączeniu delikatnych pudrów matujących oraz witamin A, C, E, d-panthenolu i kwasu hialuronowegozapewnia działanie pielęgnacyjne.
Elastyczna i równa aplikacja doskonale ujednolica kolor skóry i nie tworzy efektu maski. Fluid polecany dla osób z cerą wrażliwą i skłonną do alergii.
Idealne krycie, trwałość i komfort przez cały dzień, bez śladów na ubraniu.
Wyczuwalne uczucie jedwabistej i zdrowej skóry."

Poj. 30 ml



Co sądzę o nim ja:
Opakowanie - bardzo estetyczna szklana (dość ciężka) buteleczka z wygodnym dozownikiem, jednak dozuje zbyt dużą ilość podkładu, który dosłownie wytryskuje z dozownika.

Zapach - lekko perfumowany, trochę drażniący i ostry.

Konsystencja - dość rzadki, lejący fluid.

Kolor - wybrałam najjaśniejszy nr 1 piaskowy - ale pomimo tego jest za ciemny i za żółty a może raczej pomarańczowy.



Krycie - bardzo słabe, zostawia smugi i zacieki na twarzy, źle się z nią stapia.

Matowanie - około dwóch godzin - to bardzo słaby wynik, poza tym po tym czasie podkład spływa z twarzy i bardzo źle to wygląda. Wstydziłam się swojego makijażu w dniu, w którym nałożyłam ten podkład - byłam tzw. master of disaster, więc nikomu tego nie życzę. 

Cena - 27,70 zł

Dawno nie miałam tak złego podkładu i Wam go również nie polecam.
Beauty Friends Essence Mask Sheet - bawełniana maska ogórkowa

niedziela, września 11, 2011

Beauty Friends Essence Mask Sheet - bawełniana maska ogórkowa

Beauty Friends Essence Mask Sheet to dość dziwna maseczka na twarz - kompletnie nie wiedziałam czego się po niej spodziewać, bo nigdy o niej nie słyszałam. Myślałam, że będzie to tradycyjnie - żelowa lub kremowa maska zamknięta w dużej saszetce, a ku mojemu zaskoczeniu ukazał się misternie złożony płat materiału - bawełny, bardzo mocno nasączony ekstraktem o niezwykle przyjemnym zapachu świeżego ogórka.


Płatek delikatnie rozwinęłam i zobaczyłam, że ma wycięte miejsca na oczy, nos oraz usta - nie można się więc pomylić przy nakładaniu. Przyłożyłam płatek do twarzy delikatnie dociskając, aby esencja ogórkowa mogła jak najdokładniej otulić buźkę. Zgodnie z instrukcją obsługi - całe szczęście w języku angielskim (obok koreańskich robaczków) - maseczkę trzymamy na twarzy od 20-30 minut. Można ją delikatnie podgrzać (w ciepłej wodzie przez maksymalnie 2-3 minuty) lub zmrozić w lodówce - w zależności od tego co preferujemy. Ja nałożyłam maseczkę chłodną - pojawiło się niezwykle przyjemne, orzeźwiające uczucie. Co ciekawe, maseczka jest bardzo mocno nasączona esencją ogórkową, ale kompletnie nie spływa ona podczas, gdy bawełniany płatek jest nałożony na twarz - to ogromny plus, bo spodziewałam się że będę miała cały mokry dekolt i szyję. 


Wizualne wrażenie po nałożeniu maski jest bezcenne - wyglądamy jak Hannibal Lecter z Milczenia Owiec i za skarby świata nie pokazałabym się tak nikomu - Wy macie okazje podziwiać efekt. Jeśli dobrze nałożymy maseczkę - nie ma problemu ani z oddychaniem, ani z mówieniem - uważam, że takie maseczki to doskonały pomysł.



widzicie mojego psiaka na drugim planie :) 

Po zdjęciu maski - nie zmywany buzi wodą lub tonikiem, tylko delikatnie wmasowujemy pozostałość esencji, aby wzmocnić jej działanie. Płatek po 30 min jest dużo bardziej suchy - oznacza to, że wszystkie dobroczynne jej składniki zostały wchłonięte przez naszą skórę.

Maseczka ogórkowa ma zwężać i oczyszczać pory, wygładzać nierówności skóry i nawilżać skórę. Czy tak się stało? Właśnie przeżywam szok po jej zdjęciu po upływie 30 minut - nie wiem jak długo utrzyma się ten efekt, ale moje kraterowate pory są bardzo wyraźnie zmniejszone, a twarz nabrała blasku i wyjątkowej gładkości. Jest doskonale nawilżona i odświeżona - zniknął efekt ściągnięcia po nocnej aplikacji kremu na wypryski a czerwone plamki, które miałam na twarzy po pozostałościach krostek - mocno zbladły. Jestem wręcz zachwycona działaniem tej maseczki - chyba żadna z dotychczas przeze mnie stosowanych masek nie dawała tak natychmiastowego i spektakularnego efektu. Chętnie wypróbuję pozostałe maski z serii Beauty Friends Essence.

Oprócz maseczki ogórkowej, możemy kupić następujące maski:
  • Aloe Mask Sheet (aloes)- nawilża suchą skórę i zapobiega infekcjom
  • Mung Bean Mask Sheet (fasola mung)-relaksuje i usuwa martwy naskórek
  • Green Tea Mask Sheet (zielona herbata)-chroni przed wolnymi rodnikami, bogata w antyoksydanty
  • Pomegranate Mask Sheet (granat)-zwęża pory i wygładza skórę
  • Collagen Mask Sheet (kolagen)- oczyszcza i nawilża. Skóra staje się elastyczna, jędrna i miękka
  • Red Ginseng Mask Sheet (czerwony żeń-szeń)- oczyszcza i nawilża. Oczyszcza i zwęża pory
  • Raspberry Mask Sheet (malina)-wygładza i odżywia, łagodzi podrażnienia
  • Marine Algae Mask Sheet (algi morskie)-zawiera minerały i witaminy, odżywia wrażliwą skórę
  • Lemon Mask Sheet (cytrynowa)- zawiera wit.C, oczyszcza, nawilża i sprawia że skóra jest elastyczna 
  • Royal Jelly Mask Sheet (miód)- zmiękcza, wygładza, uelastycznia i nawilża
  • Vitamin Mask Sheet (witamina E)- oczyszcza, nawilża, chroni przed wolnymi rodnikami 
  • Potato Mask Sheet (ziemniak)- zmiękcza, nawilża, łagodzi, wygładza
  • Aroma Mask Sheet (zapach)- uspokaja i koi zmęczoną skórę, zmiękcza nawilża i uelastycznia
  • Cucumber Mask Sheet (ogórek)- zwęża i oczyszcza pory, zmiękcza i nawilża skórę
  • Coenzyme Q10 Mask Sheet (koenzym Q10)- walczy z wolnymi rodnikami, dla skóry dojrzałej
  • Herb Mask Sheet (zioła)- odmładza i relaksuje, nawilża
  • Arbutin Mask Sheet (arbutyna)- likwiduje przebarwienia, wyrównuje koloryt, nawilża
  • Cereal Mask Sheet (zboże)- rozjaśnia skórę i zwęża pory
  • Tomato Mask Sheet (pomidor)- oczyszcza skórę i wyrównuje koloryt
  • Kiwi Mask Sheet (kiwi)- likwiduje przebarwienia, lekko rozjaśnia, odżywia i nawilża

Maseczki możemy kupić pojedynczo - cena maski to około 7zł, lub w zestawie 15 sztuk za około 65zł

Pragnę podziękować Pink Melon za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat przetestowanych kosmetyków.. 

Recenzja Missha Matte BB Cream

czwartek, września 08, 2011

Recenzja Missha Matte BB Cream

Jak pisałam wczoraj, podjęłam współpracę z drogerią internetową Pink Melon. Do testów otrzymałam pełnowymiarowy (aż 50ml) produkt - BB krem Missha Matte Vita zawierający SPF20 PA++.



Ponieważ do tej pory moim ulubionym BB kremem był Missha Perfect Cover, miałam duże oczekiwania w stosunku i do tego produktu.

Ale na początek kilka słów o BB kremach, dla tych z Was które nie miały jeszcze z nimi styczności.

BB to skrót od Blemish Balm. Blemish, to po angielsku skaza a balm - to balsam. Jednym zdaniem BB krem to kosmetyk mający nam pomóc w walce z niedoskonałościami cery. Pielęgnuje i jednocześnie leczy. BB kremy to wynalazek Azjatów, a wszystkie wiemy, że Azjatki moga poszczycić się alabastrową, idealną cerą. A BB krem ma pomóc nam osiągnąć własnie takie efekty. 

BB kremy to wielofunkcyjne kosmetyki, które posiadają właściwości, nawilżające, odżywcze, pielęgnujące i lecznicze. Zawierają wysokie filtry UV, które jednak w niektórych BB kremach są niestabilne, ale nie mniej są. Mają konsystencję dość gęstych fluidów, niektóre są bardziej, inne mniej kryjące - to zależy od firmy. BB krem możemy stosować jako sam podkład, albo bazę pod inny fluid (to zależy od naszej inwencji). Ponieważ BB kremy są produktami azjatyckimi, a Azjatki mają bardzo jasną karnację, z reguły występują w dość jasnych kolorach, które niekoniecznie mogą nam pasować. 

Aplikacja BB kremu na skórę sprawia, że stapia się on idealnie z cerą - często dopasowuje się do jej tonacji. Koloryt skóry jest wyrównany, cera wygładzona, pory mniej widoczne. Są zalecane dla osób po zabiegach chirurgii laserowej (ja miałam 2 lata temu zabieg Fraxel Laser) aby odnowić naskórek, pomóc w jego regeneracji oraz zmniejszyć widoczność skaz i blizn po trądziku - ja niestety takowe posiadam a bolesny i niesamowicie kosztowny zabieg Fraxel wcale mi nie pomógł.

Stosowanie BB kremów ma również rozjaśnić naszą skórę, przebarwienia i zmniejszyć powstawanie wyprysków.

BB kremy zostały stworzone własnie dla takich jak ja - z nierówną cerą, z rozszerzonymi porami i widocznymi bliznami po trądziku z lat młodzieńczych, z nadal pojawiającymi się niespodziankami na twarzy pomimo mojego wieku. Generalnie nie ma się czym chwalić - trzeba z tym żyć i przynajmniej pomóc sobie stosując porządne kosmetyki. Między innymi dlatego powstał ten blog.

Ale wróćmy do Missha Matte...

Co pisze o nim dystrybutor, czyli Pink Melon

"Klasyczny krem BB - idealny dla cery wrażliwej. Krem zapewnia naturalne pokrycie przy okazji lecząc wszelkie zmiany skórne. Zawiera roślinne ekstrakty - m.in z bylicy oraz dyni. Skóra jest nawilżona i jedwabista.

Jest to kosmetyk 4 w 1: łagodzi, nawilża, chroni i pokrywa skórę, dzięki czemu zbędne jest użycie podkładu."


BB krem Missha M Vita zawiera 7 podstawowych kompleksów witamin, które pochodzą ze składników naturalnych, łagodzący ekstrakt z grejpfruta oraz wyciąg z perełkowca wąskolistnego, który ma za zadanie uspokoić i leczyć wypryski i inne problemy naszej skóry.

Opakowanie: duża, porządna tubka z dzióbkiem do dozowania odpowiedniej ilości kremu - estetyczna kolorystyka, bardzo ładnie komponuje się na mojej toaletce.

Konsystencja: dość gęsta, kremowa ale łatwo się rozsmarowuje po twarzy. Krem jest wydajny - niewielka kropka wystarczy nam na poszczególne partie twarzy. Ładnie się rozprowadza, nie zostawia smug oraz plam.

Zapach: kremowy, przypomina mi zapach kremu Nivea, bardzo przyjemny i mało wyczuwalny.

Krycie: raczej średnie, drobne wypryski musiałam jednak potraktować korektorem. Ale co ciekawe - bardzo dokładnie wniknął we wszystkie rozszerzone pory i blizny po trądziku, tak, że były praktycznie niewidoczne - co się bardzo rzadko u mnie zdarza. Cera była ujednolicona i wyjątkowo rozpromieniona. 

Kolor: dość jasny - według mnie coś pomiędzy Missha PC 21 a 23, jeśli wiecie o co chodzi. Trochę bardziej różowy od Missha 23. W związku z tym, iż opalałam się w czerwcu, teraz jestem dość blada - idealnie stopił się z moją skórą. Po kilku minutach lekko utlenił się i dostosował do jej kolorytu. Za tydzień ponownie jadę na urlop, więc jak wrócę - nie mam mowy o jego stosowaniu, ale będzie doskonały na zimę jak już po opaleniźnie nie zostanie żaden ślad.




Działanie: jak już napisałam - bardzo dobrze wyrównuje strukturę skóry, nawet tej niedoskonałej, świetnie wnika w pory, nie podkreśla zmarszczek. W ciągu dnia nie załamuje się w bruzdach mimicznych i pod oczami, a to ważne. Świetnie nawilża skórę - wyjątkowo nie musiałam pod podkład aplikować bazy czy kremu nawilżającego - nałożyłam go na skórę przetartą wyłącznie tonikiem z ogórka Body Shop - będzie doskonały na zimę, kiedy skóra będzie wymagała czegoś nawilżającego. Kompletnie nie podkreślił suchych skórek (la la) a teraz najważniejsze - zmyłam makijaż dopiero około 18.30 - czyli wytrzymał na mojej buźce około 11 godzin - bez jednej poprawki - nieprawdopodobne :) No i nie zapchał moich gigantycznych porów - przez cały dzień zero nowych niespodzianek - a to już sukces. 

Dzień z Missha Matte uważam za bardzo udany. Jutro również go zastosuję, chociaż ostatnio moim faworytem był City Matt Lirene, ponieważ co BB krem to BB krem :)

Zdjęcia po aplikacji Missha Matte - pierwszy raz prawie nie widzę swoich porów



Pragnę podziękować Pink Melon za przekazane do testowania produkty, zapewniam Was, że ten fakt nie miał wpływu na moją ocenę, która jest w 100% obiektywna i wyraża moją własną opinię na temat kosmetyków. 

Wasze odczucia na temat sklepu Pink Melon niech będą wyrażane na forum, mój blog nie jest miejscem do tego. Wszelkie negatywne komentarze, będą usuwane.
Pharmaceris T Krem intensywnie nawilżający

poniedziałek, września 05, 2011

Pharmaceris T Krem intensywnie nawilżający

Literka T w gamie produktów firmy Pharmaceris to program "Dermopielęgnacja skóry trądzikowej". Dzięki uprzejmości tej firmy, dostałam do testów wiele jej produktów i nie mogłam się oprzeć przetestowaniu kremu, który wzbudził moją wielką ciekawość - Krem Intensywnie nawilżający Sebomatt - Moistatic.



Moja skóra postawia wiele do życzenia ale jakoś muszę z tym żyć i sobie radzić przy pomocy dobrych kosmetyków pielęgnacyjnych. Tak więc po tygodniu stosowania tego kremu na noc i na dzień po przyjściu z pracy i zmyciu makijażu mogę już co nieco o nim powiedzieć. 


Krem ten jest przeznaczony do skóry wysuszonej i podrażnionej w wyniku stosowanej farmakoterapii i po zabiegach kosmetycznych. Co prawda nie leczę się farmakologicznie ale stosowane preparaty do zwalczania wyprysków wysuszają i lekko podrażniają moją skórę tak, że jest ona sucha jak pergamin.



Na stronie Pharmaceris możemy o nim przeczytać:
"Krem nawilżający, będący niezbędnym uzupełnieniem kosmetycznej kuracji przeciwtrądzikowej, przyspiesza regenerację skóry ze skłonnością do łojotoku oraz powstawania zmian zapalnych i zaskórników. Zawiera wysoko aktywne składniki o właściwościach nawilżających, odżywczych i łagodzących. Ekstrakt z błękitnej algi intensywnie łagodzi istniejące podrażnienia i stany zapalne. Receptura kremu wzbogacona specjalnym biomimetycznym kompleksem wspomaga naturalną funkcję obronną skóry, przywracając jej witalność oraz zdrowy wygląd. Zapewnia długotrwałe nawilżenie, które jest niezbędne do prawidłowego rogowacenia naskórka oraz chroni przed zamykaniem ujść gruczołów i powstawaniem nowych zmian zapalnych. Zawartość mikrogąbeczek pozwala wchłaniać nadmiar sebum znajdującego się na skórze. Zawiera hipoalergiczną kompozycje zapachową. Testowany klinicznie i dermatologicznie. Pozytywna ocena dermatologów."

Moja recenzja:

Opakowanie: wszystkie produkty Pharmaceris mają podobne, estetyczne opakowania - różnią się tylko kolorystyką w zależności od serii. 

Zapach: bardzo przyjemny, lekko cytrusowy, nie drażni

Konsystencja: kremowo żelowa - leciutka i delikatna, bardzo dobrze się rozsmarowuje po twarzy, wydajny - niewielka ilość wystarczy nam na całą buzię.

Działanie: natychmiastowo się wchłania nie pozostawiając na twarzy tłustego filmu, nie rolkuje się i nie waży. Skóra jest po nim w dotyku bardzo delikatna i jedwabista. Rzeczywiście świetnie nawilża a co ciekawe - również delikatnie matuje ale nie mamy uczucia ściągnięcia skóry jak przy tradycyjnych matujących kremach. Po tygodniu stosowania zauważyłam mniej wyprysków pojawiających się zarówno w ciągu dnia jak i w nocy (to moje przekleństwo), pory są zmniejszone, skóra wygładzona a przebarwienia po krostkach praktycznie niewidoczne. Moja skóra wygląda tak, że mogłabym spokojnie wyjść na ulicę bez makijażu i nie czuć wstydu. Krem spokojnie można zastosować jako bazę pod makijaż. Nie zapycha porów i nie drażni okolic oczu.



Cena: około 30 zł - do nabycia wyłącznie w aptekach.

Czy kupie go ponownie, jeśli skończy mi się opakowanie, które dostałam od Pharmaceris - z pewnością - to doskonała inwestycja, bo ten krem rzeczywiście nie tylko pielęgnuje ale i leczy. 


Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Cetearyl Glucoside, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Hydrogenated Olive Oil Decyl Esters, Glycine Soja (Soybean) Seed Extract, Sorbitol, Cera Alba (Beeswax), Methyl Methacrylate Crosspolymer, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Triethanolamine, Sodium Hyaluronate, Laureth-7, Algae Extract, Ethylhexylglycerin, Ceramide 2, Phenoxyethanol, Methylparaben, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Polyaminopropyl Biguanide, Potassium Sorbate, Parfum